Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DreamMaker z miasteczka Ballymahon. Mam przejechane 2025.94 kilometrów w tym 109.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.23 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DreamMaker.bikestats.pl
  • DST 101.61km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:49
  • VAVG 17.47km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Roztocze Środkowe

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 3

Stare przysłowie mówi: kto rano wstaje… ten dłużej pojeździ na rowerze.
Mi nie udało się wcześnie wstać. Zwlokłem się z łoża o 6:30. Plan miałem ambitny – na 8:00 byłem umówiony w Józefowie z Mirkiem (Mamirem). Wiadomo – co 2 Mirki to nie 1. Chciałem dojechać rowerem. Suma sumarów, wpakowałem rower do auta i śmignąłem samochodem.
Z Józefowa (już na rowerach), okrężną drogą przez Starą Hutę , dojeżdżamy do Zwierzyńca. Zahaczamy o wieżę widokową.



Pogoda jest ładna więc i widoki niczego sobie.



Objeżdżamy zalew Rudka, oglądamy drzewo w jezdni, kościółek na wodzie, browar i taką ścieżką



docieramy nad stawy Echo.



Jak wiać na poniższym zdjęciu - trwają przygotowania do sezonu. Zamiast ciągnika lub quada do pracy zatrudniono koniki polskie.



Za stawami wkraczamy na Gościniec Florianecki. Jak niektórzy już wiedzą, wzdłuż tej ścieżki porozmieszczane są wątpliwej jakości instalacje artystyczne. Przy każdej takiej "sztuce" stoi tabliczka informująca o tytule pracy, jak i o autorze.
Przy jednej z takich tabliczek miałem kiedyś problem. Była tabliczka - nie było instalacji! "Była, ale się zbyła" pomyślałem wówczas. Nic bardziej mylnego! Instalacja jest i ma się dobrze. Dlaczego jej wówczas nie zauważyłem? Odpowiedź znajduje się na poniższych zdjęciach.





We Floriance odwiedzamy koniki polskie, które bardzo chętnie pozują do zdjęć.





W Górecko Starym robimy małą przerwę. Pod tą samą wiatą gdzie był odpoczynek podczas niedawnej wyprawki.
Następnie śmigamy do Górecka Kościelnego. Po drodze odwiedzamy mała elektrownię wodną (podobno czynną).



Jest też i jeziorko, które powstało poprzez zbudowanie tamy.



A w samym Górecku oglądamy aleję dębową, drogę krzyżową i kapliczkę na wodzie.







Między dębami znajduje się jeszcze jedna kapliczka. Jest usytuowana w miejscu gdzie miał się objawić św. Stanisław.
Wstępujemy do modrzewiowego kościoła parafialnego p.w. (a jakże by inaczej) św. Stanisława. Świątynia powstała w XVIII w.





Z Górecka Kościelnego wracamy się 3 km i przez Brzeziny dojeżdżamy do Józefowa gdzie robimy małe zakupy.
Mirek mówi, że ma czas mniej więcej do 15:30. Spoglądam na zegarek. Powinniśmy się wyrobić. Po chwili jednak zostaję "sprowadzony na ziemie". Okazuje się, że w liczniku rowerowym mam jeszcze czas zimowy :)
Mimo to jedziemy dalej. W efekcie nie zaliczyliśmy wieży widokowej w Suścu, kamieniołomów w Nowinach i rezerwatu "Czartowe Pole". Tak więc Mirek ma już pretekst aby zawitać na Roztocze jeszcze raz :)
A tymczasem jedziemy na józefowskie kamieniołomy. Po drodze lekko odbijamy na lewo aby zobaczyć kirkut, który założono w 1762 roku.







Tuż za cmentarzem znajduje się (nadal czynny) kamieniołom.





Dwa miesiące temu dowiadywałem się od kiedy będzie otwarta wieża widokowa. Od kwietna - usłyszałem. Szkoda tylko, że nie powiedzieli od którego :(
Z Józefowa śmigamy przez Puszczę Solską do rezerwatu "Nad Tanwią". Na początku mamy utwardzoną, leśną drogę, potem szuter i super asfalcik. A do tego zero jakiegokolwiek ruchu.





Mijamy pomnik poświęcony żołnierzom Armii Krajowym i Batalionów Chłopskich, którzy polegli w tych lasach w walce z niemieckim okupantem.



Większość zginęła podczas akcji "Sturmwind II", której celem było zlikwidowane ukrywających się tutaj partyzantów. 
W Puszczy Solskiej jest kilka podobnych pomników. A w miejscowości Osuchy znajduje się największy w Polsce cmentarz partyzancki.
Jeżeli ktoś chciałby poczytać o losach partyzantów z Zamojszczyzny to polecam świetną książkę "Paprocie zakwitły krwią partyzantów" autorstwa Jerzego Markiewicza.

3 km przed Suścem skręcamy na Szlak Geoturystyczny Roztocza Środkowego. Odcinek, którym jechaliśmy uważam za jedną z lepszych tras rowerowych na Roztoczu.















Docieramy nad Szumy,





które to objeżdżamy prawie dookoła.











Te malownicze wodospadziki powstały w trzeciorzędzie czyli gdzieś pomiędzy 65 a 1,8 mln lat temu :). Wtedy to nastąpiło wydźwigniecie wyżynnego obszaru Roztocza, przy jednoczesnym opadnięciu Kotliny Sandomierskiej. A na granicy obu tych krain powstała linia spękań tektonicznych w postaci tychże skalnych uskoków :)
Jest to jedyne tego rodzaju miejsce w Polsce.

Następnie jedziemy zobaczyć "grubszą rybę" :)
Jak widać na zdjęciu - humory dopisują :)





Oto i ona. A raczej on. Największy wodospad na Roztoczu.



Znajduje się na potoku Jeleń i może pochwalić się 1,5 metrową wysokością.
Co prawda na Roztoczu Południowym jest niby większy "wodospad" (cudzysłów zamierzony), ale raczej trudno ten ciek wodny nazwać wodospadem. W pionie ma 2 m. a wygląda tak:



Uciekamy do Suśca.





Nikt nie mówił, że będzie lekko :)
Odwiedzamy jeszcze pomnik Kargula i Pawlaka.



Reżyser, Sylwester Chęciński, który nakręcił całą "kargulową" trylogię miał to szczęście urodzić się w Suścu. I stąd pomysł na ten pomnik.
Czas nas goni więc szybko śmigamy do Józefowa. Wspólną jazdę kończymy o 16:00.
Przy wiecznie nieczynnej fontannie strzelamy sobie jeszcze pamiątkową fotkę i się rozjeżdżamy.



W domu zauważam, że ładnie sobie twarz opaliłem. Na czerwono. Wyglądam teraz jak rasowy alkoholik :)

Podziękowania dla Mirka za wspólną jazdę :)





  • DST 201.40km
  • Czas 09:26
  • VAVG 21.35km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nocne 200 km

Sobota, 28 lutego 2015 · dodano: 28.02.2015 | Komentarze 9


Odgrażałem się, odgrażałem, aż w końcu to zrobiłem :)

Startuję o 18:15. Początek trasy znam niemal na pamięć . Parafrazując Kazika Staszewskiego: „Droga bardzo dobrze znana. Od jednego zakrętu do drugiego”. Pierwszym km towarzyszy lekkie podniecenie, że oto atakuję pierwsze w tym roku 200 km. A żeby było ciekawiej – to nocą.


Centrum dowodzenia :)

W Rakówce mijam dwóch pijaczków. Jeden z nich krzyczy:
- Czołem kolarzu!
Trzeba przyznać, że pozdrowienie niezbyt oryginalne, ale w głębi serca wierze, że bardzo szczere.
- Czołem – odpowiadam machając ręką
I tak sobie pedałując mijam wioskę za wioską. I tak po asfaltowej toni gmina gminę goni.
W Wólce Biskiej po raz pierwszy przekraczam Tanew. Po raz drugi w Harasiukach. Po raz trzeci w Sierakowie. A po raz ostatni w Ulanowie.
W międzyczasie stado 4 psów chciało mnie połknąć w całości (tudzież na części). Miało to miejsce w Kurzynie Wielkiej. Początkowo przyjąłem stoicką strategię ignorowania. Bezskutecznie. Wcieliłem więc w życie plan B - przyśpieszyłem. Również bezskutecznie. Co 2 koła to nie 4 łapy. Na szczęście po około 1 km dojechałem do krzyżówki. Tutaj chyba kończył się teren psiowskiego gangu. Psy niczym wryte w ziemię stanęły jak słupy na rozjeździe i nie zamierzały dać ani kroku na przód. Później również było trochę piesków, ale byli to indywidualiści.
Zauważyłem, że pomiędzy psami a ludźmi istnieje zadziwiające podobieństwo: im mniejszy pies (cz. człowiek z zaniżoną samooceną) tym głośniej szczeka.
Do stolicy polskiego flisactwa dojeżdżam równo po 3 godzinach jazdy.



Na rynku młodzieży nasza kochana rozpracowuje flaszkę ognistej wody. Nieopodal nich 3 trochę starszych koneserów degustuje winko.
Rozgaszczam się w centralnej części parku. Mogliby tu postawić jakąś tratwę, łajbę albo jakiś pomnik flisaka. Było by przy czym pamiątkowe zdjęcie cyknąć. A tak? Dupa zimna.
Co prawda jest tu Muzeum Flisactwa Polskiego, ale według mej najlepszej wiedzy – po 21 jest ono zamknięte. Zresztą - po co tu jakieś tam flisaki? Ważne, że jest popiersie JP II ! Oświetlone tak, że ślepy by zauważył, a bezdomny spokojne ogrzał by się od ciepła lamp.
Przy okazji konsumuję kolację: 4 ciastka holenderki + banan.
Śmigam dalej.
Gdzieś za Krzeszowem, na 90 km, odnotowuję pierwsze ziewnięcie. Pamiętajcie: ziewnięcie nie oznacza, że chce wam się spać lub jesteście zmęczeni.Oznacza, że organizm musi się dotlenić aby walczyć z tymi dolegliwościami. Być może z tego powodu w Japonii ziewanie w pracy jest mile widziane. Ale Japonia to inny świat. Jak pisał Oscar Wilde: „Tak naprawdę cała ta Japonia nie istnieje. Nie ma ani takiego kraju, ani takich ludzi”.
A tymczasem wracając do naszej piękniej, mlekiem i miodem płynącej ojczyzny jedynej - jedzie mi się nader dobrze.
W Starym Mieście przekraczam San tylko po to aby nawiedzić Leżajsk. W tejże mieścinie wstępuję zatankować na tutejszym CPNie. Mym łupem pada gorąca kawa oraz Pepsi. Zjadam również pół banana.



Na Orlenie robak zwątpienia wgryza mi się do głowy i swym szatańskim głosikiem szepcze:„A może by tak śmignąć prosto do domu? Przecież masz już ponad 100 km, a jak dojedziesz do domu to będzie prawie 150 km. Mówię ci - to dobry wynik. ”
I tak sobie gada i gada. Przeskakuje z jednego ucha do drugiego. Z prawej półkuli do lewej. Tam i na zad jakby sraczki dostał.
W którąkolwiek stronę bym nie jechał to i tak muszę… jechać :)
Zakładam słuchawki.Nic tak kojąco nie działa na duszę jak odprężające dźwięki melodyjnego power/heavy/trash/gothic/doom/folk/symphonic/death* metalu (*niepotrzebne skreślić).
Na "dzień dobry" leci Amaranthe


Wskakuję na maszynę i razem podążamy wzdłuż Sanu. To znak, że po robaczku nie ma już śladu (bo wszystkie robaczki to discopolowce :P )
W Rzuchowie chcę przekroczyć rzekę. Most jest remontowany. Jest też ograniczenie do 20 ton. Raz kozie śmierć – myślę sobie. I z duszą na ramieniu przejeżdżam przez most. Tym sposobem udaje mi się dopedałować do Sieniawy.



Tuż za tą mieściną jest fajny, malutki podjazd taktowany na 7%. W zeszłym roku podczas jednej z wycieczek mijałem na nim jakąś dziewuchę, która wypychała swój Romet na to niewielkie wzniesienie.
Na 138 km czai się na mnie wróg! Czy to wiatr? Czy to mróz? Nie! To… Nie, nie, nie. To też nie superman. Przeciwnik jest znacznie silniejszy! To zjazd do domu! Piękna droga wśród lasów sieniawskich na której często można spotkać dziką zwierzynę. Idealna aby skrócić sobie drogę… i nie dobić do 200 km.
Jestem już lekko zmęczony. Z przyjemnością bym skręcił, ale z jeszcze większą radością zaliczyłbym 200 km.
Trwa we mnie heroiczna walka niczym wojna postu z karnawałem. Jechać prosto czy pójść na łatwiznę i skręcić.

Rozum: „Jesteś już zmęczony. Po co się przemęczać? Skręć i wszyscy będziemy zadowoleni”.
Serce: „Jeszcze tylko 60 parę km i będzie upragnione 200 km. Za kilka chwil dojedziemy do Lubaczowa. Wiesz… Orlen, gorąca kawka, hot-dog i takie tam klimaty. Odpoczniesz i będzie „git majonez”. Dasz radę! Zaufaj mi.
Rozum: Nie słuch…



No to lecimy. Nieśpiesznie – jak to mam w zwyczaju. W uszach typ mi śpiewa: „I would die if i couldn't feel your love”. Pedał jakiś, czy co?
Zatrzymuję się pośrodku lasu. Wyłączam rowerowe świecidełka. Patrzę do przodu – czarna otchłań. Odwracam głowę. Z tyłu również ciemno jak w trumnie u nieboszczyka. Zdejmuję słuchawki. Wokół panuje martwa cisza. Piękne uczucie. Mógłbym tak stać aż do świtu myśląc o dupie Maryni i nie nudziłbym się ani chwili.
Niestety, po kilku minutach widzę w oddali światła zbliżającego się samochodu. Czar prysł.
Włączam lampki, wskakuję na dwukołowego przyjaciela i razem przecinamy ciemności – bądź co bądź – ciepłej, lutowej nocy.
W Starych Oleszycach zaczyna nawalać mi prawe kolano :( Od tej miejscowości pedałuję na 1,5 gwizdka tzn. lewą nogą robię mocniejszy obrót aby prawa miała mniej pracy. Obecny efekt tej kontuzji jest taki, że kuśtykam po domu niczym Herr Flick z "Allo,Allo"(tylko Helgi brak :P).
Dotaczam się do Lubaczowa.



Wstępuję na Orlen. Zamawiam hot-doga. Podczas przyrządzanie mojej zachcianki nawiązuję się rozmowa. W skrócie:

- Ale jak to tak? Nocą na rowerze? Po co? Na co? I dlaczego?
- Cóż… Każdy ma swoje zboczenia.
- A nie lepiej jechać w dzień?
- Lepiej. I dlatego jadę nocą.
- ?!?!?!?!

Wcinam hot-doga. Jeżeli posiłek w Ulanowie był kolacją, to w takim razie w Leżajsku zjadłem śniadanie, a teraz – o 3:00 w nocy– konsumuję obiad.
Przypomina mi się scena z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz":


Z Lubaczowa mam już niby z górki, tzn. tylko 30 km i żadnych tam skrótów, zjazdów, zajazdów.
Zmęczenie jednak daje o sobie znać. Jest to też wynikiem tego, że podczas jazdy mało jem. W czasie całej tej wycieczki zjadłem tylko 4 ciastka, 1,5 banana i jednego hot-doga. Nie wiem z czego to wynika. Może jazda rowerem jest dla mnie zbyt stresująca i najwyższy czas przerzucić się na bierki?
W Zamchu dopada mnie deszcz. Przez cała noc miałem idealną, bezwietrzną pogodę, a tu kilka km przed domem muszę zmoknąć. Deszcz mnie olewa, a ja jego. Na te 7 km nie opłaca mi się zakładać przeciwdeszczowych ciuszków.
W domu melduję się za kwadrans 5.

Jak widać na poniższej mapce trasa była płaska niczym piersi PJ Hearvej.
A i czas 10,5 h na 200 km na kolana nikogo nie powali. BB tour’u raczej nie zwojuję :) Wyznaję jednak zasadę: „Nie ważne w jakim czasie przejechałeś xxx km. Ważne ile radości było w każdym kilometrze.”





  • DST 111.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 06:36
  • VAVG 16.82km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Białe Roztocze

Czwartek, 5 lutego 2015 · dodano: 05.02.2015 | Komentarze 7


Poranek do najcieplejszych raczej nie należał (ciut nieco poniżej zera). Na szczęście wiaterek był tylko symboliczny.
Pierwsze 20 km to spokojna jazda (u mnie zawsze jest spokojna :P) po czarnym asfalcie. 5 km przed Józefowem skręcam w lewo i śmigam takimi oto dróżkami:





Dojeżdżam nimi do Tarnowoli. Tutaj ponownie wskakuję na asfalt. Jest on rzadko ujeżdżany więc często trafiają się odcinki pokryte lodem, które trzeba mijać poboczem. Tarnowolskie krajobrazy mają się tak:



Gdy dojeżdżam do krzyżówki asfalto-lodowisko zmienia się na elegancką drogę.



Śmigam nią do Górecka Starego w którym to wskakuję na trasę rowerową prowadzącą przez Roztoczański P.N. Przed wjazdem postawili niedawno małą wiatę.



Za przejazd tą 13 km ścieżką władze R.P.N. życzą sobie 4 zł. Przeliczając to na pojedynczy km to wychodzi drożej niż przejazd osobowym samochodem przez jedną z najdroższych autostrad w Europie. Mowa tu o A4 na odcinku Kraków - Katowice (tak swoją drogą to od 1 marca opłaty idą tam jeszcze bardziej w górę).
Jechałem tą ścieżką kilkadziesiąt razy i (jak na razie) nie płaciłem ani razu. A gdyby nawet ktoś by się przyczepił to zawsze mogę powiedzieć, że mieszkam np. w Józefowie (mieszkańcy gminy Józefów i Zwierzyniec są - lub przynajmniej kiedyś byli - zwolnieni z opłat)
Jedziemy dalej :)
Widoczki są fajne:







Ten ktoś obok roweru to niby św. Krzysztof.
Super śmiga się po takich szutrach pokrytych śniegiem.
Na drodze jest śnieg a na drzewach (oprócz śniegu :P) są raz kapliczki, raz domki dla naszych skrzydlatych przyjaciół:



Dojeżdżam do Florianki.



I niestety :( tutaj napotykam pierwszą... hmmmm... Ostatnio modne jest słowo "instalacja". Tak więc widzę instalację (powiedzmy optymistycznie) "artystyczną". Było ich kilka na odcinku Florianka - Zwierzyniec.

nr 1 "Nieskończoność"


Nr 2 "Time surface"


Nr 3 "Zależności - obiekty"


Jak widzę taką "sztukę" to scyzoryk sam mi się w kieszeni otwiera, a w głowie mam mniej więcej takie myśli:



Na szczęście pomiędzy tymi dziwolągami bardzo fajnie się jedzie.





Nie zmienia to jednak faktu, że to coś rozprasza człowieka.
Jedna instalacja nawet mi się podobała (i nie tylko dlatego, że autorem był mój imiennik).
Nr 4 "Tomografia drzewa"


Ni to grzybki, ni to parasolki. Na pewno jednak dużo lepsze od pozostałych.
Była jeszcze jedna instalacja. Była w sensie, że jej już nie ma. Przynajmniej ja jej nie mogłem znaleźć. No... chyba, że drzewo powalone przez bobra można za takową uznać.
Zamiast "sztuki" podziwiam więc jeziorko :)



Wszak nie od dziś wiadomo, że Natura to najlepsza artystka :)
Wjeżdżając do Zwierzyńca mijam stawy "Echo", które cudnie się prezentują w zimowej aurze.



A w samym Zwierzyńcu... znowu instalacja :( I znowu badziewna. Nawet nie chciało mi się aparatu wyciągać aby to dziadostwo sfotografować. Paskudztwo to, nie dość, że jest wielkie to jeszcze stoi naprzeciwko browaru tak aby każdy mógł to zobaczyć :(
Aparat wyciągam dopiero przed kościółkiem na wodzie.



Półtorej roku temu trochę podremontowali miasteczko. Wymienili mi.in widoczne wyżej balustrady (z metalowych na drewniane).
Odnowiono również deptak z którego zerwano asfalt i położono granitowe płyty i kostkę. Tuż przy deptaku stanęły 3 stanowiska handlowe.
Wymianie uległy także mini platformy widokowe. Dla porównania ta sama platforma dzisiaj i przed 2 laty.




Z tego miejsca jest ładny widok na kościółek,



który to w letnią noc prezentuje się świetnie.



Powyższą fotkę zrobiłem kilka lat temu podczas Letniej Akademii Filmowej. Obecnie drzewa bardziej przysłoniły budynek, ale mimo to dalej wygląda super.
Na wspomnianym deptaku działa system liczenia pieszych. Chodzi o bramki na podczerwień, dzięki którym będzie wiadomo, ile osób odwiedza centrum Zwierzyńca. Do tego wszystkiego dochodzi monitoring oraz oczyszczenie stawu z mułu. Cała ta "akcja" nosiła tytuł „Odtworzenie zabytkowego centrum Zwierzyńca – serca Roztocza" i pochłonęła 3,6 mln złotych, a 70% tej kwoty pochodziło z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego.

W tutejszym parku znajduje się chyba jedyny na świecie pomnik szarańczy.



Do niedawna przypuszczano, że upamiętnia on zwalczenie szarańczy w roku 1859, ale po odtworzeniu napisów okazało się, że jest aż o 150 lat starszy, bo z 1711 roku.
Inną miejscową osobliwością  jest drzewo... w jezdni :)



Ten kuriozum to rezultat akcji protoplastów dzisiejszych ekologów, którzy w latach 60. XX wieku nie dopuścili do jego wycięcia i tak już pozostało. Ostatnio dąb został ochrzczony imieniem Krzysztof w nawiązaniu do patrona kierowców.
Ze Zwierzyńca jadę w stronę Wywłoczki. W tejże miejscowości zamiast skręcić na krzyżówce w prawo lub lewo, śmigam prosto. Chcę w ten sposób sprawdzić jedną z dróg, którą można by było poprowadzić przejażdżkę podczas marcowej wyprawki.
Cóż... Droga w jej lepszym wydaniu wygląda tak:



Widoczki też niczego sobie:





Niemniej jednak tędy przejażdżki raczej nie będzie :)
Droga jest raczej dość upierdliwa jak na grupową jazdę rowerem. Jest jeden fajny podjazd (co niektórzy mogliby nawet pokusić się o wypychanie roweru), a na dodatek w niektórych miejscach z pewnością będzie błoto :( 
Dojeżdżam do Lipowca w którym to odwiedzam naszego wyprawkowego gospodarza. Oglądam też naszą chatkę. Jest o.k. chociaż spodziewałem się, że salon będzie większy :)
Z Lipowca do Józefowa jadę asfaltową drogą. Do domu wracam przez Puszczę Solską.







THE END :)




  • DST 128.30km
  • Czas 07:10
  • VAVG 17.90km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sentymentalny Zamość

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 4

Dzisiejszy cel podróży był jasno określony - serwis rowerowy w Zamościu.
Startuję w godzinach porannych. Na drodze, jak to w soboty, ruch niewielki. W Łukowej wyprzedzam peleton składający się z 4 traktorów i tak sobie pedałuję dalej.
W Józefowie Roztoczańskim skręcam na Jacnię. Jeżdżąc (rowerem) do Zamościa zawsze śmigam przez Obrocz, ale człowiek raz na ruski rok potrzebuje jakiejś odmiany :). Zaletą drogi którą obrałem jest lepszy asfalt i jeden podjazd (wolę podjazdy niż zjazdy), wadą - większy ruch.
Do Zamościa wkraczam pożalsięBoże "ścieżką rowerową". Jest to idealny przykład jak prostą sprawę można spieprzyć na kilka sposobów :(.
Cały dystans pokonałem nie zsiadając z roweru (to tylko 60 km więc w zasadzie nie ma czym się chwalić :D). Czuję się świetnie. Jakbym przed chwilą wsiadł na rower. Mógłbym spokojne zawrócić i bez problemu wrócić do domu nie robiąc przy tym żadnej przerwy. Czuję się niczym Lance Armstrong tuż po transfuzji krwi :)

Jadę na starówkę. Po drodze widzę dom w którym wszystkie okna i drzwi są otwarte na oścież. Jest ostre wietrzenie. Jest też ostra muzyka. Z wnętrza domu dobiega hardcore w czystej postaci. Świat jednak nie umarł! Ludzie jeszcze słuchają dobrej muzyki.
A na starym rynku nic nowego. Jest lodowisko, jest choinka. I nawet ratusz stoi w tym samym miejscu co stał poprzednio.
Codziennie z ratuszowej wieży trębacz gra hejnał Zamościa. Jednak gra go tylko na trzy strony świata! To chyba jedyny taki zwyczaj na świecie. Dlaczego na 3 strony, a nie na 4? Jest kilka teorii na ten temat, ale to nie miejsce na tego typu dywagacje.
Oto jak prezentuje się styczniowa starówka AD 2015



A tak wyglądała deczko wcześniej

1930


1915


1875


Tuż obok miejsca z którego zrobiłem pierwsze zdjęcie (trzy powyższe fotki, niestety, nie są mojego autorstwa :D), znajduje się najstarsza polska apteka.



Założył ją Szymon Piechowic. Następnie aptekę po nim odziedziczył syn Stanisław. Mijały stulecia, zmieniali się właściciele, zmieniała się nazwa, ale do tej pory na rogu Rynku Wielkiego i ul. Staszica ludzie kupują lekarstwa.
Są wprawdzie w Polsce starsze apteki, ale one na początku nie były polskie, tylko pruskie, więc zamojska "Rektorska" jest najstarszą polską apteką!

Ciężko w to uwierzyć, ale jeszcze 35 lat temu starówka wyglądała tak:



Uciekam do parku przez ul. Akademicką



rok ok. 1930

Po lewej widać gmach byłej Akademii Zamojskiej. Obecnie mieści się tam liceum. Nawet miałbym dobre wspomnienia z tego budynku gdyby nie pewna chemiczka :) W centralnej części zdjęcia - Kolegiata, a gdzieś po prawej znajduje się park, który ostatnio bardzo się zmienił.
Postawiono tablice informacyjne, porobiono nowe ścieżki, domontowano nowe lampy itp. itd.





Jeszcze kilka lat temu nie było tego mostku widocznego na powyższym zdjęciu. Cały półwysep był zarośnięty krzakami, a dojście do niego zagradzała siatka (w której oczywiście była dziura :D). Inaczej rzecz ujmując - było to świetne miejsce aby podczas wagarów trzepnąć jakiegoś winiaka :)
Czas mnie nagli więc jadę do serwisu. Przejeżdżam ponownie przez starówkę. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie jechałem podcieniami :) Kiedyś musi być ten pierwszy raz. No to siup.



Ludzi mało, ale jadę powoli na wypadek gdyby ktoś wyskoczył z kamienicy :)
Kilka minut kręcę się jeszcze wte i wewte i trafiam na takie coś



Irlandczycy chełpią się "swoim" Guinnessem, a tu okazuje się że piwsko to (swoją drogą ciężko to mocne cappuccino z % nazwać piwem, ale niech im tam będzie :D) pochodzi z Roztocza :)
Dojeżdżam do serwisu.
W czasie gdy serwisant centruje mi koła i ustawia przednią przerzutkę, ja coś tam sobie jem i gdzieś tam się pałętam.
Wracam do mojego roweru. Za usługę zapłaciłem 35 zł, więc raczej niedużo. Poza tym ustawiono mi hamulce chociaż wspomniałem, że z tym to sobie sam poradzę. Ponadto chłopak zrobił szybki mini przegląd mojej maszyny. Nie będę pisał co trzeba naprawić lub wymienić bo nie starczyłoby miejsca w internecie aby to wszystko wyszczególnić. Swoje litanie zakończył stwierdzeniem: "Widać, że rower jest jeżdżony" :)
Z serwisu jadę do galerii Twierdza (co za idiota centrum handlowe nazwał galerią?). Powoli już tradycją się staje, że jak odwiedzam Zamość na rowerze to kupuję jakiegoś niestandardowego browara. Poprzednim razem było to piwo Zamojskie (nie polecam. tzn. polecam abyście spróbowali i nie polecali go swoim znajomym :D). Dzisiaj mym łupem padło



Wielkim piwoszem to ja specjalnie nie jestem, ale wiem co mi smakuje, a co nie. Powyższy trunek był jednym z lepszych jakie zdarzyło mi się pić.
Miasto opuszczam w półmroku. Od kiedy sprawiłem sobie przednią lampkę polubiłem nocną jazdę. Pod warunkiem, że droga jest bez dziur. A z tym dzisiaj różnie bywa.
Jadę inną trasą niż z rana (tą przez Obrocz). Odcinek z Kosobudów do Józefowa Roztoczańskiego w dużej mierze wygląda jakby przed chwilą przebiegło tędy stado dzików. Jedna dziura goni drugą, która nakłada się na trzecią. I tak w kółko. Dystans przejechany tym odcinkiem spokojnie można wpisać w rubrykę "km teren" :). Jadę wolno i na mocnym trybie w lampce. Mimo to 2x wpadam w niezłe dziury :( Jeszcze kilka razy przejadę się tędy i koła będą ponownie do centrowania.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale właśnie na tyn odcinku, na setnym kilometrze przekraczam... setny kilometr ;) Moje dziewicze (w tym roku) 100 km. Pisałem już, że czuję się jak Lance? ;)
W Józefowie, jak w Zamościu, czują jeszcze świąteczne klimaty



W domu melduję się o 19:30. Szkoda :( Jak bym wiedział, że tak świetnie będzie mi się kręciło to pokusiłbym się o 200 km. Na szczęście co ma wisieć - nie utonie.

Ps. czarno-białe fotografie pochodzą ze strony http://zamosc-dawniej.pl/

Route 2 887 360 - powered by www.bikemap.net




  • DST 64.84km
  • Teren 3.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 15.20km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasy Sieniawskie

Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 6

Była świetna pogoda więc trzeba było trochę pokręcić się wokół komina :)
Czas start :)

Między Zamchem a Starym Lublińcem mijam 2 przydrożne krzyże upamiętniające osoby, które zginęły w tych miejscach. W Lublińcu skręcam w prawo na Niemstów. Tutaj też są krzyże. Na szczęście dziękczynne. Ot takie przydrożne kapliczko-krzyże jakich wiele na Roztoczu i okolicach.
Pozostajemy w krzyżowo-śmiertelnych klimatach. W Starym Lublińcu odwiedzam opuszczony cmentarz prawosławny. Gości tu przybyłych wita zbiorowa mogiła osób poległych za wolną... Ukrainę.




Jest kilka nowszych pomników postawionych we współczesnym stylu. Przy kilku nagrobkach są znicze. Przy wyjściu kosze ze śmieciami. Czyli cmentarz nie do końca pozostawiony sam sobie.
Opuszczam to niezbyt wesołe miejsce i od razu mam dużo lepsze samopoczucie. A to z powodu widoków.
Wiosna mili państwo, wiosna. W ten styczniowy dzień aż chce się zaśpiewać: "Wiosna, wiosna. Ach to ty!".



Zdjęcie a'la tapeta Windows XP :)
Kilkaset metrów dalej napotykam trochę ptactwa wykorzystującego piękną pogodę.





Tłoczno tu niczym na brazylijskiej Copacabanie :)
Kolejne kilkaset metrów i kolejna fotka :)



W oddali widać kopuły dwóch cerkwi.
Pierwsza z nich (ta większa) to dawna cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego w Starym Lublińcu. Wzniesiona w 1927 roku. Obecnie wykorzystywana jako kościół. Druga to cerkiew w Nowym Lublińcu. Paradoksalnie jest ona starsza od tej pierwszej - zbudowano ją w 1907 roku. Na dzień dzisiejszy nieużytkowana. A "wezwanie" ma takie samo jak pobliska koleżanka.

Następne km to nic specjalnego. Ot zwykłe pedałowanie lightowym tempem. Wszak grzechem byłoby się spieszyć w taki dzionek. Jedyną atrakcją była sarna przebiegająca jakieś 100 metrów ode mnie. Był to pierwszy stwór tej maści spotkany podczas wycieczki (będą jeszcze dwa. W tym ten następny doprowadzi mnie do szybszego bicia serca).
Tak sobie jadę i myślę. Myślę i jadę. Aż dojeżdżam do Oleszyc. Małej mieściny, która to nabyła prawa miejskie w 1576 r. tylko po to aby je stracić po 339 latach i ponownie je odzyskać w 1989 ;)
Zaglądam tu do opuszczonej cerkwi pw. Św. Onufrego.







Cerkiew wzniesiono w 1809 roku. W latach 50. zaadoptowano ją jako magazyn.
Z zewnątrz wygląda niepozornie, ale (jak sami widzicie) w środku jest cudna.
Poniżej podrasowany filmik autorstwa Krystiana Kłysewicza zrobiony techniką timelapse przedstawiający tę (a może "tą"?) cerkiew.



W sąsiednich Oleszycach Starych również znajduje się cerkiew. Jest ona drewniana. Wybudowano ją w 1789, a przebudowano w latach 1876-1877 oraz 1987-81. Świątynia była "pod patronatem" Opieki Najświętszej Maryi Panny. Obecnie (od 1979 roku) jest tu kościół rzymskokatolicki pw. Najświętszego Serca Jezusowego.



Jadę dalej. Od początku wycieczki mam pod wiatr. Nie jest silny, ale lepiej jakby go nie było :)
I oto stało się. Na 37 km skręcam w Lasy Sieniawskie. Wreszcie, po raz pierwszy tego dnia, mam wiatr w plecy. Niestety, podczas jazdy - tak ja w życiu, nie ma nic za darmo :(
Suchutki asfalcik zamienia się w lodowisko :(



Jedyne rozwiązanie to jechać grząskim poboczem. Dwa razy jestem zmuszony schodzić z roweru i pchać go kilka metrów. Na szczęście po 3 km upierdliwej jazdy pojawia się asfalt. Przynajmniej czasami:)




Sporadycznie pojawiały się super odcinki. Na jednym z nich dałem odpocząć rękom i krzyżowi. Jechałem wyprostowany, bez trzymania kierownicy. Gdy tu nagle ni stąd, ni zowąd (a dokładniej rzecz ujmując z przydrożnego rowu) zerwała się sarna. Była dosłownie 5 metrów ode mnie. Dobrze, że pobiegła w krzaki a nie na drogę. Gdyby wyskoczyła na jezdnię to:
a) ona miałaby mnie na sumieniu
b) ja bym miał ją na sumieniu
c) oboje mielibyśmy się na  sumieniu

Dojeżdżam do opuszczonej wsi Miłków. O tym, że była tu kiedyś wieś przypomina jedynie metalowy krzyż z małą tabliczką



oraz zagubiony gdzieś w gąszczu lasu cmentarz.
W latach 1944-46 UPA wykorzystywała opuszczone budynki. Mieścił się tu m.in. sąd, a we wsi stały szubienice do wykonywania wyroków na przeciwnikach tej organizacji.
Jadąc dalej urokliwymi, leśnymi drogami docieram do jednego ze schronów Linii Mołotowa.



Jest to schron polowy do ognia bocznego. Uzbrojenie stanowił jeden ckm Maxim. Obiekty tego typu składały się z izby bojowej o szerokość i długość 2 m. Grubość ścian: czołowej 1,5 m, tylnej 1,1 m, bocznej 1,3 m, stropu 1,2 m.
Dojeżdżam do krzyżówki. Planowo miałem jechać prosto, ale powoli robi się już szaro (a nie wziąłem ze sobą przedniej lampki) więc siłą rzeczy skręcam w prawo, skracając tym samym wycieczkę o kilka km.
Po niespełna 2 km jestem tuż przy ścieżce "Na laszce".



Przed wejściem jest mała wiata oraz miejsce na ognisko. Takich wiat w Lasach Sieniawskich jest kilka. Nie wszędzie jednak można rozpalać ogień.
Będąc w tym miejscu (i jadąc do domu) przeważnie kierowałem się na Cewków. Ale (tak wiem, nie zaczyna się zdania od "ale" :D) czarny asfalt skusił mnie abym pojechał w stronę Starego Dzikowa. A w Dzikowie kolejna cerkiew :)



Tym razem pw. Św. Dymitra Męczennika. Wybudowano ją w 1904 roku. W latach 50. wykorzystywana jako magazyn. Jak można wywnioskować ze zdjęcia - obecnie nieużytkowana.
I tu ciekawostka:
Andrzej Wajda kręcił w niej kilka scen do "Katynia".




Powyższe 3 zdjęcia są autorstwa Piotrka Butryna.

Uciekam do domu. Zamiast wybrać asfaltową drogę przez Moszczanicę, skręcam w stronę Koziejówki i po kilku minutach widzę trzecią sarnę tego dnia.
Mam jeszcze na tyle siły, że w Ułazowie przez pół kilometra ciągnę dziewczynkę jadącą na rolkach. 
Granicę województw przekraczam polną dróżką. Jedzie się nieciekawie: jest trochę błota, trochę miękkiej trawy. Na szczęści to tylko 3 km.
Na asfalt wyskakuję w Obszy obok szkoły. Na pobliskiej plebanii księża czują jeszcze święta :)



Kilka minut później jestem już w domu. Zajeżdżam na podwórko w momencie gdy zapalają się lampy uliczne.





  • DST 30.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 14.06km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza jazda, pierwszy wpis

Czwartek, 8 stycznia 2015 · dodano: 08.01.2015 | Komentarze 4

1... 2... 3...
Próba bloga :)


A o takimi dróżkami dzisiaj jeździłem


A wracając miałem takie widoki


I zrobiłem taką pętelkę