Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DreamMaker z miasteczka Ballymahon. Mam przejechane 2025.94 kilometrów w tym 109.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.23 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DreamMaker.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2015

Dystans całkowity:540.50 km (w terenie 38.00 km; 7.03%)
Czas w ruchu:29:37
Średnia prędkość:18.25 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:77.21 km i 4h 13m
Więcej statystyk
  • DST 201.40km
  • Czas 09:26
  • VAVG 21.35km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nocne 200 km

Sobota, 28 lutego 2015 · dodano: 28.02.2015 | Komentarze 9


Odgrażałem się, odgrażałem, aż w końcu to zrobiłem :)

Startuję o 18:15. Początek trasy znam niemal na pamięć . Parafrazując Kazika Staszewskiego: „Droga bardzo dobrze znana. Od jednego zakrętu do drugiego”. Pierwszym km towarzyszy lekkie podniecenie, że oto atakuję pierwsze w tym roku 200 km. A żeby było ciekawiej – to nocą.


Centrum dowodzenia :)

W Rakówce mijam dwóch pijaczków. Jeden z nich krzyczy:
- Czołem kolarzu!
Trzeba przyznać, że pozdrowienie niezbyt oryginalne, ale w głębi serca wierze, że bardzo szczere.
- Czołem – odpowiadam machając ręką
I tak sobie pedałując mijam wioskę za wioską. I tak po asfaltowej toni gmina gminę goni.
W Wólce Biskiej po raz pierwszy przekraczam Tanew. Po raz drugi w Harasiukach. Po raz trzeci w Sierakowie. A po raz ostatni w Ulanowie.
W międzyczasie stado 4 psów chciało mnie połknąć w całości (tudzież na części). Miało to miejsce w Kurzynie Wielkiej. Początkowo przyjąłem stoicką strategię ignorowania. Bezskutecznie. Wcieliłem więc w życie plan B - przyśpieszyłem. Również bezskutecznie. Co 2 koła to nie 4 łapy. Na szczęście po około 1 km dojechałem do krzyżówki. Tutaj chyba kończył się teren psiowskiego gangu. Psy niczym wryte w ziemię stanęły jak słupy na rozjeździe i nie zamierzały dać ani kroku na przód. Później również było trochę piesków, ale byli to indywidualiści.
Zauważyłem, że pomiędzy psami a ludźmi istnieje zadziwiające podobieństwo: im mniejszy pies (cz. człowiek z zaniżoną samooceną) tym głośniej szczeka.
Do stolicy polskiego flisactwa dojeżdżam równo po 3 godzinach jazdy.



Na rynku młodzieży nasza kochana rozpracowuje flaszkę ognistej wody. Nieopodal nich 3 trochę starszych koneserów degustuje winko.
Rozgaszczam się w centralnej części parku. Mogliby tu postawić jakąś tratwę, łajbę albo jakiś pomnik flisaka. Było by przy czym pamiątkowe zdjęcie cyknąć. A tak? Dupa zimna.
Co prawda jest tu Muzeum Flisactwa Polskiego, ale według mej najlepszej wiedzy – po 21 jest ono zamknięte. Zresztą - po co tu jakieś tam flisaki? Ważne, że jest popiersie JP II ! Oświetlone tak, że ślepy by zauważył, a bezdomny spokojne ogrzał by się od ciepła lamp.
Przy okazji konsumuję kolację: 4 ciastka holenderki + banan.
Śmigam dalej.
Gdzieś za Krzeszowem, na 90 km, odnotowuję pierwsze ziewnięcie. Pamiętajcie: ziewnięcie nie oznacza, że chce wam się spać lub jesteście zmęczeni.Oznacza, że organizm musi się dotlenić aby walczyć z tymi dolegliwościami. Być może z tego powodu w Japonii ziewanie w pracy jest mile widziane. Ale Japonia to inny świat. Jak pisał Oscar Wilde: „Tak naprawdę cała ta Japonia nie istnieje. Nie ma ani takiego kraju, ani takich ludzi”.
A tymczasem wracając do naszej piękniej, mlekiem i miodem płynącej ojczyzny jedynej - jedzie mi się nader dobrze.
W Starym Mieście przekraczam San tylko po to aby nawiedzić Leżajsk. W tejże mieścinie wstępuję zatankować na tutejszym CPNie. Mym łupem pada gorąca kawa oraz Pepsi. Zjadam również pół banana.



Na Orlenie robak zwątpienia wgryza mi się do głowy i swym szatańskim głosikiem szepcze:„A może by tak śmignąć prosto do domu? Przecież masz już ponad 100 km, a jak dojedziesz do domu to będzie prawie 150 km. Mówię ci - to dobry wynik. ”
I tak sobie gada i gada. Przeskakuje z jednego ucha do drugiego. Z prawej półkuli do lewej. Tam i na zad jakby sraczki dostał.
W którąkolwiek stronę bym nie jechał to i tak muszę… jechać :)
Zakładam słuchawki.Nic tak kojąco nie działa na duszę jak odprężające dźwięki melodyjnego power/heavy/trash/gothic/doom/folk/symphonic/death* metalu (*niepotrzebne skreślić).
Na "dzień dobry" leci Amaranthe


Wskakuję na maszynę i razem podążamy wzdłuż Sanu. To znak, że po robaczku nie ma już śladu (bo wszystkie robaczki to discopolowce :P )
W Rzuchowie chcę przekroczyć rzekę. Most jest remontowany. Jest też ograniczenie do 20 ton. Raz kozie śmierć – myślę sobie. I z duszą na ramieniu przejeżdżam przez most. Tym sposobem udaje mi się dopedałować do Sieniawy.



Tuż za tą mieściną jest fajny, malutki podjazd taktowany na 7%. W zeszłym roku podczas jednej z wycieczek mijałem na nim jakąś dziewuchę, która wypychała swój Romet na to niewielkie wzniesienie.
Na 138 km czai się na mnie wróg! Czy to wiatr? Czy to mróz? Nie! To… Nie, nie, nie. To też nie superman. Przeciwnik jest znacznie silniejszy! To zjazd do domu! Piękna droga wśród lasów sieniawskich na której często można spotkać dziką zwierzynę. Idealna aby skrócić sobie drogę… i nie dobić do 200 km.
Jestem już lekko zmęczony. Z przyjemnością bym skręcił, ale z jeszcze większą radością zaliczyłbym 200 km.
Trwa we mnie heroiczna walka niczym wojna postu z karnawałem. Jechać prosto czy pójść na łatwiznę i skręcić.

Rozum: „Jesteś już zmęczony. Po co się przemęczać? Skręć i wszyscy będziemy zadowoleni”.
Serce: „Jeszcze tylko 60 parę km i będzie upragnione 200 km. Za kilka chwil dojedziemy do Lubaczowa. Wiesz… Orlen, gorąca kawka, hot-dog i takie tam klimaty. Odpoczniesz i będzie „git majonez”. Dasz radę! Zaufaj mi.
Rozum: Nie słuch…



No to lecimy. Nieśpiesznie – jak to mam w zwyczaju. W uszach typ mi śpiewa: „I would die if i couldn't feel your love”. Pedał jakiś, czy co?
Zatrzymuję się pośrodku lasu. Wyłączam rowerowe świecidełka. Patrzę do przodu – czarna otchłań. Odwracam głowę. Z tyłu również ciemno jak w trumnie u nieboszczyka. Zdejmuję słuchawki. Wokół panuje martwa cisza. Piękne uczucie. Mógłbym tak stać aż do świtu myśląc o dupie Maryni i nie nudziłbym się ani chwili.
Niestety, po kilku minutach widzę w oddali światła zbliżającego się samochodu. Czar prysł.
Włączam lampki, wskakuję na dwukołowego przyjaciela i razem przecinamy ciemności – bądź co bądź – ciepłej, lutowej nocy.
W Starych Oleszycach zaczyna nawalać mi prawe kolano :( Od tej miejscowości pedałuję na 1,5 gwizdka tzn. lewą nogą robię mocniejszy obrót aby prawa miała mniej pracy. Obecny efekt tej kontuzji jest taki, że kuśtykam po domu niczym Herr Flick z "Allo,Allo"(tylko Helgi brak :P).
Dotaczam się do Lubaczowa.



Wstępuję na Orlen. Zamawiam hot-doga. Podczas przyrządzanie mojej zachcianki nawiązuję się rozmowa. W skrócie:

- Ale jak to tak? Nocą na rowerze? Po co? Na co? I dlaczego?
- Cóż… Każdy ma swoje zboczenia.
- A nie lepiej jechać w dzień?
- Lepiej. I dlatego jadę nocą.
- ?!?!?!?!

Wcinam hot-doga. Jeżeli posiłek w Ulanowie był kolacją, to w takim razie w Leżajsku zjadłem śniadanie, a teraz – o 3:00 w nocy– konsumuję obiad.
Przypomina mi się scena z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz":


Z Lubaczowa mam już niby z górki, tzn. tylko 30 km i żadnych tam skrótów, zjazdów, zajazdów.
Zmęczenie jednak daje o sobie znać. Jest to też wynikiem tego, że podczas jazdy mało jem. W czasie całej tej wycieczki zjadłem tylko 4 ciastka, 1,5 banana i jednego hot-doga. Nie wiem z czego to wynika. Może jazda rowerem jest dla mnie zbyt stresująca i najwyższy czas przerzucić się na bierki?
W Zamchu dopada mnie deszcz. Przez cała noc miałem idealną, bezwietrzną pogodę, a tu kilka km przed domem muszę zmoknąć. Deszcz mnie olewa, a ja jego. Na te 7 km nie opłaca mi się zakładać przeciwdeszczowych ciuszków.
W domu melduję się za kwadrans 5.

Jak widać na poniższej mapce trasa była płaska niczym piersi PJ Hearvej.
A i czas 10,5 h na 200 km na kolana nikogo nie powali. BB tour’u raczej nie zwojuję :) Wyznaję jednak zasadę: „Nie ważne w jakim czasie przejechałeś xxx km. Ważne ile radości było w każdym kilometrze.”





  • DST 70.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 18.03km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

22. II. 2015

Niedziela, 22 lutego 2015 · dodano: 22.02.2015 | Komentarze 0

Jakieś tam pedałowanie przy niedzieli.
Pierwsza część z wiaterkiem. Droga powrotna już nie była taka wesoła :)




  • DST 21.20km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 16.74km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

20. II. 2015

Piątek, 20 lutego 2015 · dodano: 20.02.2015 | Komentarze 2

Małe rowerowanie jedną z 3 ulubionych tras.
Dzisiaj również nawinęły się sarny. Nie dość, że więcej niż wczoraj (bo aż 11) to jeszcze pstryknąłem im fotki.
Niestety, zdjęcia zostały zrobione w max. zbliżeniu. Stąd taka, a nie inna jakość.







  • DST 27.90km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:36
  • VAVG 17.44km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

19. II. 2015

Czwartek, 19 lutego 2015 · dodano: 19.02.2015 | Komentarze 0

Krótka wycieczka z 2 atrakcjami.
Najpierw pogoniły mnie 3 psy.
W nagrodę dostałem widok 8 saren biegnących przez pola.




  • DST 17.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:54
  • VAVG 18.89km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

13. II. 2015

Sobota, 14 lutego 2015 · dodano: 14.02.2015 | Komentarze 0

Miałem dobre chęci, ale wyszło jak zawsze ;)
Tylko 17 km
Na nadchodzący tydzień szykuję something special :)




  • DST 111.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 06:36
  • VAVG 16.82km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Białe Roztocze

Czwartek, 5 lutego 2015 · dodano: 05.02.2015 | Komentarze 7


Poranek do najcieplejszych raczej nie należał (ciut nieco poniżej zera). Na szczęście wiaterek był tylko symboliczny.
Pierwsze 20 km to spokojna jazda (u mnie zawsze jest spokojna :P) po czarnym asfalcie. 5 km przed Józefowem skręcam w lewo i śmigam takimi oto dróżkami:





Dojeżdżam nimi do Tarnowoli. Tutaj ponownie wskakuję na asfalt. Jest on rzadko ujeżdżany więc często trafiają się odcinki pokryte lodem, które trzeba mijać poboczem. Tarnowolskie krajobrazy mają się tak:



Gdy dojeżdżam do krzyżówki asfalto-lodowisko zmienia się na elegancką drogę.



Śmigam nią do Górecka Starego w którym to wskakuję na trasę rowerową prowadzącą przez Roztoczański P.N. Przed wjazdem postawili niedawno małą wiatę.



Za przejazd tą 13 km ścieżką władze R.P.N. życzą sobie 4 zł. Przeliczając to na pojedynczy km to wychodzi drożej niż przejazd osobowym samochodem przez jedną z najdroższych autostrad w Europie. Mowa tu o A4 na odcinku Kraków - Katowice (tak swoją drogą to od 1 marca opłaty idą tam jeszcze bardziej w górę).
Jechałem tą ścieżką kilkadziesiąt razy i (jak na razie) nie płaciłem ani razu. A gdyby nawet ktoś by się przyczepił to zawsze mogę powiedzieć, że mieszkam np. w Józefowie (mieszkańcy gminy Józefów i Zwierzyniec są - lub przynajmniej kiedyś byli - zwolnieni z opłat)
Jedziemy dalej :)
Widoczki są fajne:







Ten ktoś obok roweru to niby św. Krzysztof.
Super śmiga się po takich szutrach pokrytych śniegiem.
Na drodze jest śnieg a na drzewach (oprócz śniegu :P) są raz kapliczki, raz domki dla naszych skrzydlatych przyjaciół:



Dojeżdżam do Florianki.



I niestety :( tutaj napotykam pierwszą... hmmmm... Ostatnio modne jest słowo "instalacja". Tak więc widzę instalację (powiedzmy optymistycznie) "artystyczną". Było ich kilka na odcinku Florianka - Zwierzyniec.

nr 1 "Nieskończoność"


Nr 2 "Time surface"


Nr 3 "Zależności - obiekty"


Jak widzę taką "sztukę" to scyzoryk sam mi się w kieszeni otwiera, a w głowie mam mniej więcej takie myśli:



Na szczęście pomiędzy tymi dziwolągami bardzo fajnie się jedzie.





Nie zmienia to jednak faktu, że to coś rozprasza człowieka.
Jedna instalacja nawet mi się podobała (i nie tylko dlatego, że autorem był mój imiennik).
Nr 4 "Tomografia drzewa"


Ni to grzybki, ni to parasolki. Na pewno jednak dużo lepsze od pozostałych.
Była jeszcze jedna instalacja. Była w sensie, że jej już nie ma. Przynajmniej ja jej nie mogłem znaleźć. No... chyba, że drzewo powalone przez bobra można za takową uznać.
Zamiast "sztuki" podziwiam więc jeziorko :)



Wszak nie od dziś wiadomo, że Natura to najlepsza artystka :)
Wjeżdżając do Zwierzyńca mijam stawy "Echo", które cudnie się prezentują w zimowej aurze.



A w samym Zwierzyńcu... znowu instalacja :( I znowu badziewna. Nawet nie chciało mi się aparatu wyciągać aby to dziadostwo sfotografować. Paskudztwo to, nie dość, że jest wielkie to jeszcze stoi naprzeciwko browaru tak aby każdy mógł to zobaczyć :(
Aparat wyciągam dopiero przed kościółkiem na wodzie.



Półtorej roku temu trochę podremontowali miasteczko. Wymienili mi.in widoczne wyżej balustrady (z metalowych na drewniane).
Odnowiono również deptak z którego zerwano asfalt i położono granitowe płyty i kostkę. Tuż przy deptaku stanęły 3 stanowiska handlowe.
Wymianie uległy także mini platformy widokowe. Dla porównania ta sama platforma dzisiaj i przed 2 laty.




Z tego miejsca jest ładny widok na kościółek,



który to w letnią noc prezentuje się świetnie.



Powyższą fotkę zrobiłem kilka lat temu podczas Letniej Akademii Filmowej. Obecnie drzewa bardziej przysłoniły budynek, ale mimo to dalej wygląda super.
Na wspomnianym deptaku działa system liczenia pieszych. Chodzi o bramki na podczerwień, dzięki którym będzie wiadomo, ile osób odwiedza centrum Zwierzyńca. Do tego wszystkiego dochodzi monitoring oraz oczyszczenie stawu z mułu. Cała ta "akcja" nosiła tytuł „Odtworzenie zabytkowego centrum Zwierzyńca – serca Roztocza" i pochłonęła 3,6 mln złotych, a 70% tej kwoty pochodziło z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego.

W tutejszym parku znajduje się chyba jedyny na świecie pomnik szarańczy.



Do niedawna przypuszczano, że upamiętnia on zwalczenie szarańczy w roku 1859, ale po odtworzeniu napisów okazało się, że jest aż o 150 lat starszy, bo z 1711 roku.
Inną miejscową osobliwością  jest drzewo... w jezdni :)



Ten kuriozum to rezultat akcji protoplastów dzisiejszych ekologów, którzy w latach 60. XX wieku nie dopuścili do jego wycięcia i tak już pozostało. Ostatnio dąb został ochrzczony imieniem Krzysztof w nawiązaniu do patrona kierowców.
Ze Zwierzyńca jadę w stronę Wywłoczki. W tejże miejscowości zamiast skręcić na krzyżówce w prawo lub lewo, śmigam prosto. Chcę w ten sposób sprawdzić jedną z dróg, którą można by było poprowadzić przejażdżkę podczas marcowej wyprawki.
Cóż... Droga w jej lepszym wydaniu wygląda tak:



Widoczki też niczego sobie:





Niemniej jednak tędy przejażdżki raczej nie będzie :)
Droga jest raczej dość upierdliwa jak na grupową jazdę rowerem. Jest jeden fajny podjazd (co niektórzy mogliby nawet pokusić się o wypychanie roweru), a na dodatek w niektórych miejscach z pewnością będzie błoto :( 
Dojeżdżam do Lipowca w którym to odwiedzam naszego wyprawkowego gospodarza. Oglądam też naszą chatkę. Jest o.k. chociaż spodziewałem się, że salon będzie większy :)
Z Lipowca do Józefowa jadę asfaltową drogą. Do domu wracam przez Puszczę Solską.







THE END :)




  • DST 92.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 05:56
  • VAVG 15.51km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

04. II. 2015

Środa, 4 lutego 2015 · dodano: 04.02.2015 | Komentarze 0

Bez zdjęć, bez pośpiechu.
Bardzo miłe pedałowanie w okolicach Puszczy Solskiej (jak i w samej puszczy :P)