Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DreamMaker z miasteczka Ballymahon. Mam przejechane 2025.94 kilometrów w tym 109.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.23 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DreamMaker.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:337.39 km (w terenie 27.00 km; 8.00%)
Czas w ruchu:20:47
Średnia prędkość:16.23 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:67.48 km i 4h 09m
Więcej statystyk
  • DST 84.25km
  • Teren 6.00km
  • Czas 05:06
  • VAVG 16.52km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bondyrz. Tam i z powrotem.

Wtorek, 27 stycznia 2015 · dodano: 27.01.2015 | Komentarze 1

Nic specjalnego.
Z wydarzeń godnych odnotowania warto jedynie wspomnieć o pierwszej w tym roku glebie. Walnąłem sobie fikołka przez kierownicę. Na szczęście lądowanie było na 4 łapy. Bez szkód materialnych i zdrowotnych.



Downhill na rowerze crossowym to chyba nie najlepszy pomysł :)




  • DST 128.30km
  • Czas 07:10
  • VAVG 17.90km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sentymentalny Zamość

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 4

Dzisiejszy cel podróży był jasno określony - serwis rowerowy w Zamościu.
Startuję w godzinach porannych. Na drodze, jak to w soboty, ruch niewielki. W Łukowej wyprzedzam peleton składający się z 4 traktorów i tak sobie pedałuję dalej.
W Józefowie Roztoczańskim skręcam na Jacnię. Jeżdżąc (rowerem) do Zamościa zawsze śmigam przez Obrocz, ale człowiek raz na ruski rok potrzebuje jakiejś odmiany :). Zaletą drogi którą obrałem jest lepszy asfalt i jeden podjazd (wolę podjazdy niż zjazdy), wadą - większy ruch.
Do Zamościa wkraczam pożalsięBoże "ścieżką rowerową". Jest to idealny przykład jak prostą sprawę można spieprzyć na kilka sposobów :(.
Cały dystans pokonałem nie zsiadając z roweru (to tylko 60 km więc w zasadzie nie ma czym się chwalić :D). Czuję się świetnie. Jakbym przed chwilą wsiadł na rower. Mógłbym spokojne zawrócić i bez problemu wrócić do domu nie robiąc przy tym żadnej przerwy. Czuję się niczym Lance Armstrong tuż po transfuzji krwi :)

Jadę na starówkę. Po drodze widzę dom w którym wszystkie okna i drzwi są otwarte na oścież. Jest ostre wietrzenie. Jest też ostra muzyka. Z wnętrza domu dobiega hardcore w czystej postaci. Świat jednak nie umarł! Ludzie jeszcze słuchają dobrej muzyki.
A na starym rynku nic nowego. Jest lodowisko, jest choinka. I nawet ratusz stoi w tym samym miejscu co stał poprzednio.
Codziennie z ratuszowej wieży trębacz gra hejnał Zamościa. Jednak gra go tylko na trzy strony świata! To chyba jedyny taki zwyczaj na świecie. Dlaczego na 3 strony, a nie na 4? Jest kilka teorii na ten temat, ale to nie miejsce na tego typu dywagacje.
Oto jak prezentuje się styczniowa starówka AD 2015



A tak wyglądała deczko wcześniej

1930


1915


1875


Tuż obok miejsca z którego zrobiłem pierwsze zdjęcie (trzy powyższe fotki, niestety, nie są mojego autorstwa :D), znajduje się najstarsza polska apteka.



Założył ją Szymon Piechowic. Następnie aptekę po nim odziedziczył syn Stanisław. Mijały stulecia, zmieniali się właściciele, zmieniała się nazwa, ale do tej pory na rogu Rynku Wielkiego i ul. Staszica ludzie kupują lekarstwa.
Są wprawdzie w Polsce starsze apteki, ale one na początku nie były polskie, tylko pruskie, więc zamojska "Rektorska" jest najstarszą polską apteką!

Ciężko w to uwierzyć, ale jeszcze 35 lat temu starówka wyglądała tak:



Uciekam do parku przez ul. Akademicką



rok ok. 1930

Po lewej widać gmach byłej Akademii Zamojskiej. Obecnie mieści się tam liceum. Nawet miałbym dobre wspomnienia z tego budynku gdyby nie pewna chemiczka :) W centralnej części zdjęcia - Kolegiata, a gdzieś po prawej znajduje się park, który ostatnio bardzo się zmienił.
Postawiono tablice informacyjne, porobiono nowe ścieżki, domontowano nowe lampy itp. itd.





Jeszcze kilka lat temu nie było tego mostku widocznego na powyższym zdjęciu. Cały półwysep był zarośnięty krzakami, a dojście do niego zagradzała siatka (w której oczywiście była dziura :D). Inaczej rzecz ujmując - było to świetne miejsce aby podczas wagarów trzepnąć jakiegoś winiaka :)
Czas mnie nagli więc jadę do serwisu. Przejeżdżam ponownie przez starówkę. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie jechałem podcieniami :) Kiedyś musi być ten pierwszy raz. No to siup.



Ludzi mało, ale jadę powoli na wypadek gdyby ktoś wyskoczył z kamienicy :)
Kilka minut kręcę się jeszcze wte i wewte i trafiam na takie coś



Irlandczycy chełpią się "swoim" Guinnessem, a tu okazuje się że piwsko to (swoją drogą ciężko to mocne cappuccino z % nazwać piwem, ale niech im tam będzie :D) pochodzi z Roztocza :)
Dojeżdżam do serwisu.
W czasie gdy serwisant centruje mi koła i ustawia przednią przerzutkę, ja coś tam sobie jem i gdzieś tam się pałętam.
Wracam do mojego roweru. Za usługę zapłaciłem 35 zł, więc raczej niedużo. Poza tym ustawiono mi hamulce chociaż wspomniałem, że z tym to sobie sam poradzę. Ponadto chłopak zrobił szybki mini przegląd mojej maszyny. Nie będę pisał co trzeba naprawić lub wymienić bo nie starczyłoby miejsca w internecie aby to wszystko wyszczególnić. Swoje litanie zakończył stwierdzeniem: "Widać, że rower jest jeżdżony" :)
Z serwisu jadę do galerii Twierdza (co za idiota centrum handlowe nazwał galerią?). Powoli już tradycją się staje, że jak odwiedzam Zamość na rowerze to kupuję jakiegoś niestandardowego browara. Poprzednim razem było to piwo Zamojskie (nie polecam. tzn. polecam abyście spróbowali i nie polecali go swoim znajomym :D). Dzisiaj mym łupem padło



Wielkim piwoszem to ja specjalnie nie jestem, ale wiem co mi smakuje, a co nie. Powyższy trunek był jednym z lepszych jakie zdarzyło mi się pić.
Miasto opuszczam w półmroku. Od kiedy sprawiłem sobie przednią lampkę polubiłem nocną jazdę. Pod warunkiem, że droga jest bez dziur. A z tym dzisiaj różnie bywa.
Jadę inną trasą niż z rana (tą przez Obrocz). Odcinek z Kosobudów do Józefowa Roztoczańskiego w dużej mierze wygląda jakby przed chwilą przebiegło tędy stado dzików. Jedna dziura goni drugą, która nakłada się na trzecią. I tak w kółko. Dystans przejechany tym odcinkiem spokojnie można wpisać w rubrykę "km teren" :). Jadę wolno i na mocnym trybie w lampce. Mimo to 2x wpadam w niezłe dziury :( Jeszcze kilka razy przejadę się tędy i koła będą ponownie do centrowania.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale właśnie na tyn odcinku, na setnym kilometrze przekraczam... setny kilometr ;) Moje dziewicze (w tym roku) 100 km. Pisałem już, że czuję się jak Lance? ;)
W Józefowie, jak w Zamościu, czują jeszcze świąteczne klimaty



W domu melduję się o 19:30. Szkoda :( Jak bym wiedział, że tak świetnie będzie mi się kręciło to pokusiłbym się o 200 km. Na szczęście co ma wisieć - nie utonie.

Ps. czarno-białe fotografie pochodzą ze strony http://zamosc-dawniej.pl/

Route 2 887 360 - powered by www.bikemap.net




  • DST 64.84km
  • Teren 3.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 15.20km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasy Sieniawskie

Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 6

Była świetna pogoda więc trzeba było trochę pokręcić się wokół komina :)
Czas start :)

Między Zamchem a Starym Lublińcem mijam 2 przydrożne krzyże upamiętniające osoby, które zginęły w tych miejscach. W Lublińcu skręcam w prawo na Niemstów. Tutaj też są krzyże. Na szczęście dziękczynne. Ot takie przydrożne kapliczko-krzyże jakich wiele na Roztoczu i okolicach.
Pozostajemy w krzyżowo-śmiertelnych klimatach. W Starym Lublińcu odwiedzam opuszczony cmentarz prawosławny. Gości tu przybyłych wita zbiorowa mogiła osób poległych za wolną... Ukrainę.




Jest kilka nowszych pomników postawionych we współczesnym stylu. Przy kilku nagrobkach są znicze. Przy wyjściu kosze ze śmieciami. Czyli cmentarz nie do końca pozostawiony sam sobie.
Opuszczam to niezbyt wesołe miejsce i od razu mam dużo lepsze samopoczucie. A to z powodu widoków.
Wiosna mili państwo, wiosna. W ten styczniowy dzień aż chce się zaśpiewać: "Wiosna, wiosna. Ach to ty!".



Zdjęcie a'la tapeta Windows XP :)
Kilkaset metrów dalej napotykam trochę ptactwa wykorzystującego piękną pogodę.





Tłoczno tu niczym na brazylijskiej Copacabanie :)
Kolejne kilkaset metrów i kolejna fotka :)



W oddali widać kopuły dwóch cerkwi.
Pierwsza z nich (ta większa) to dawna cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego w Starym Lublińcu. Wzniesiona w 1927 roku. Obecnie wykorzystywana jako kościół. Druga to cerkiew w Nowym Lublińcu. Paradoksalnie jest ona starsza od tej pierwszej - zbudowano ją w 1907 roku. Na dzień dzisiejszy nieużytkowana. A "wezwanie" ma takie samo jak pobliska koleżanka.

Następne km to nic specjalnego. Ot zwykłe pedałowanie lightowym tempem. Wszak grzechem byłoby się spieszyć w taki dzionek. Jedyną atrakcją była sarna przebiegająca jakieś 100 metrów ode mnie. Był to pierwszy stwór tej maści spotkany podczas wycieczki (będą jeszcze dwa. W tym ten następny doprowadzi mnie do szybszego bicia serca).
Tak sobie jadę i myślę. Myślę i jadę. Aż dojeżdżam do Oleszyc. Małej mieściny, która to nabyła prawa miejskie w 1576 r. tylko po to aby je stracić po 339 latach i ponownie je odzyskać w 1989 ;)
Zaglądam tu do opuszczonej cerkwi pw. Św. Onufrego.







Cerkiew wzniesiono w 1809 roku. W latach 50. zaadoptowano ją jako magazyn.
Z zewnątrz wygląda niepozornie, ale (jak sami widzicie) w środku jest cudna.
Poniżej podrasowany filmik autorstwa Krystiana Kłysewicza zrobiony techniką timelapse przedstawiający tę (a może "tą"?) cerkiew.



W sąsiednich Oleszycach Starych również znajduje się cerkiew. Jest ona drewniana. Wybudowano ją w 1789, a przebudowano w latach 1876-1877 oraz 1987-81. Świątynia była "pod patronatem" Opieki Najświętszej Maryi Panny. Obecnie (od 1979 roku) jest tu kościół rzymskokatolicki pw. Najświętszego Serca Jezusowego.



Jadę dalej. Od początku wycieczki mam pod wiatr. Nie jest silny, ale lepiej jakby go nie było :)
I oto stało się. Na 37 km skręcam w Lasy Sieniawskie. Wreszcie, po raz pierwszy tego dnia, mam wiatr w plecy. Niestety, podczas jazdy - tak ja w życiu, nie ma nic za darmo :(
Suchutki asfalcik zamienia się w lodowisko :(



Jedyne rozwiązanie to jechać grząskim poboczem. Dwa razy jestem zmuszony schodzić z roweru i pchać go kilka metrów. Na szczęście po 3 km upierdliwej jazdy pojawia się asfalt. Przynajmniej czasami:)




Sporadycznie pojawiały się super odcinki. Na jednym z nich dałem odpocząć rękom i krzyżowi. Jechałem wyprostowany, bez trzymania kierownicy. Gdy tu nagle ni stąd, ni zowąd (a dokładniej rzecz ujmując z przydrożnego rowu) zerwała się sarna. Była dosłownie 5 metrów ode mnie. Dobrze, że pobiegła w krzaki a nie na drogę. Gdyby wyskoczyła na jezdnię to:
a) ona miałaby mnie na sumieniu
b) ja bym miał ją na sumieniu
c) oboje mielibyśmy się na  sumieniu

Dojeżdżam do opuszczonej wsi Miłków. O tym, że była tu kiedyś wieś przypomina jedynie metalowy krzyż z małą tabliczką



oraz zagubiony gdzieś w gąszczu lasu cmentarz.
W latach 1944-46 UPA wykorzystywała opuszczone budynki. Mieścił się tu m.in. sąd, a we wsi stały szubienice do wykonywania wyroków na przeciwnikach tej organizacji.
Jadąc dalej urokliwymi, leśnymi drogami docieram do jednego ze schronów Linii Mołotowa.



Jest to schron polowy do ognia bocznego. Uzbrojenie stanowił jeden ckm Maxim. Obiekty tego typu składały się z izby bojowej o szerokość i długość 2 m. Grubość ścian: czołowej 1,5 m, tylnej 1,1 m, bocznej 1,3 m, stropu 1,2 m.
Dojeżdżam do krzyżówki. Planowo miałem jechać prosto, ale powoli robi się już szaro (a nie wziąłem ze sobą przedniej lampki) więc siłą rzeczy skręcam w prawo, skracając tym samym wycieczkę o kilka km.
Po niespełna 2 km jestem tuż przy ścieżce "Na laszce".



Przed wejściem jest mała wiata oraz miejsce na ognisko. Takich wiat w Lasach Sieniawskich jest kilka. Nie wszędzie jednak można rozpalać ogień.
Będąc w tym miejscu (i jadąc do domu) przeważnie kierowałem się na Cewków. Ale (tak wiem, nie zaczyna się zdania od "ale" :D) czarny asfalt skusił mnie abym pojechał w stronę Starego Dzikowa. A w Dzikowie kolejna cerkiew :)



Tym razem pw. Św. Dymitra Męczennika. Wybudowano ją w 1904 roku. W latach 50. wykorzystywana jako magazyn. Jak można wywnioskować ze zdjęcia - obecnie nieużytkowana.
I tu ciekawostka:
Andrzej Wajda kręcił w niej kilka scen do "Katynia".




Powyższe 3 zdjęcia są autorstwa Piotrka Butryna.

Uciekam do domu. Zamiast wybrać asfaltową drogę przez Moszczanicę, skręcam w stronę Koziejówki i po kilku minutach widzę trzecią sarnę tego dnia.
Mam jeszcze na tyle siły, że w Ułazowie przez pół kilometra ciągnę dziewczynkę jadącą na rolkach. 
Granicę województw przekraczam polną dróżką. Jedzie się nieciekawie: jest trochę błota, trochę miękkiej trawy. Na szczęści to tylko 3 km.
Na asfalt wyskakuję w Obszy obok szkoły. Na pobliskiej plebanii księża czują jeszcze święta :)



Kilka minut później jestem już w domu. Zajeżdżam na podwórko w momencie gdy zapalają się lampy uliczne.





  • DST 30.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 14.17km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlak rowerowy doliny Tanwi i Wirowej

Sobota, 10 stycznia 2015 · dodano: 12.01.2015 | Komentarze 0




  • DST 30.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 14.06km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza jazda, pierwszy wpis

Czwartek, 8 stycznia 2015 · dodano: 08.01.2015 | Komentarze 4

1... 2... 3...
Próba bloga :)


A o takimi dróżkami dzisiaj jeździłem


A wracając miałem takie widoki


I zrobiłem taką pętelkę