Info
Ten blog rowerowy prowadzi DreamMaker z miasteczka Ballymahon. Mam przejechane 2025.94 kilometrów w tym 109.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.23 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Sierpień1 - 0
- 2019, Kwiecień1 - 0
- 2018, Czerwiec1 - 0
- 2018, Maj1 - 0
- 2017, Sierpień1 - 2
- 2017, Maj1 - 0
- 2017, Marzec1 - 0
- 2016, Czerwiec1 - 3
- 2016, Marzec2 - 5
- 2016, Styczeń1 - 3
- 2015, Maj2 - 0
- 2015, Kwiecień2 - 3
- 2015, Marzec5 - 1
- 2015, Luty7 - 18
- 2015, Styczeń5 - 15
- DST 201.40km
- Czas 09:26
- VAVG 21.35km/h
- Sprzęt Unibike Viper
- Aktywność Jazda na rowerze
Nocne 200 km
Sobota, 28 lutego 2015 · dodano: 28.02.2015 | Komentarze 9
Odgrażałem się, odgrażałem, aż w końcu to zrobiłem :)
Startuję o 18:15.
Początek trasy znam niemal na pamięć . Parafrazując Kazika Staszewskiego:
„Droga bardzo dobrze znana. Od jednego zakrętu do drugiego”. Pierwszym km towarzyszy lekkie podniecenie, że oto atakuję pierwsze
w tym roku 200 km. A żeby było ciekawiej – to nocą.
Centrum dowodzenia :)
W Rakówce mijam dwóch pijaczków. Jeden z nich krzyczy:
- Czołem kolarzu!
Trzeba przyznać, że pozdrowienie niezbyt oryginalne, ale w głębi serca
wierze, że bardzo szczere.
- Czołem – odpowiadam machając ręką
I tak sobie pedałując mijam wioskę za wioską. I tak po asfaltowej toni
gmina gminę goni.
W Wólce Biskiej po raz pierwszy przekraczam Tanew. Po raz drugi w Harasiukach.
Po raz trzeci w Sierakowie. A po raz ostatni w Ulanowie.
W międzyczasie stado 4 psów chciało mnie połknąć w całości (tudzież na części). Miało
to miejsce w Kurzynie Wielkiej. Początkowo przyjąłem stoicką strategię
ignorowania. Bezskutecznie. Wcieliłem więc w życie plan B - przyśpieszyłem.
Również bezskutecznie. Co 2 koła to nie 4 łapy. Na szczęście po około 1 km
dojechałem do krzyżówki. Tutaj chyba kończył się teren psiowskiego gangu. Psy
niczym wryte w ziemię stanęły jak słupy na rozjeździe i nie zamierzały dać ani
kroku na przód. Później również było trochę piesków, ale byli to indywidualiści.
Zauważyłem, że pomiędzy psami a ludźmi istnieje zadziwiające
podobieństwo: im mniejszy pies (cz. człowiek z zaniżoną samooceną) tym głośniej
szczeka.
Do stolicy polskiego flisactwa dojeżdżam równo po 3 godzinach jazdy.
Na rynku młodzieży nasza kochana rozpracowuje flaszkę ognistej wody.
Nieopodal nich 3 trochę starszych koneserów degustuje winko.
Rozgaszczam się w centralnej części parku. Mogliby tu postawić jakąś tratwę,
łajbę albo jakiś pomnik flisaka. Było by przy czym pamiątkowe zdjęcie cyknąć. A
tak? Dupa zimna.
Co prawda jest tu Muzeum Flisactwa Polskiego, ale według mej najlepszej wiedzy
– po 21 jest ono zamknięte. Zresztą - po co tu jakieś tam flisaki? Ważne, że
jest popiersie JP II ! Oświetlone tak, że ślepy by zauważył, a bezdomny spokojne
ogrzał by się od ciepła lamp.
Przy okazji konsumuję kolację: 4 ciastka holenderki + banan.
Śmigam dalej.
Gdzieś za Krzeszowem, na 90 km, odnotowuję pierwsze ziewnięcie. Pamiętajcie:
ziewnięcie nie oznacza, że chce wam się spać lub jesteście zmęczeni.Oznacza, że organizm musi się dotlenić aby
walczyć z tymi dolegliwościami. Być może
z tego powodu w Japonii ziewanie w pracy jest mile widziane. Ale Japonia to
inny świat. Jak pisał Oscar Wilde: „Tak naprawdę cała ta Japonia nie istnieje.
Nie ma ani takiego kraju, ani takich ludzi”.
A tymczasem wracając do naszej piękniej, mlekiem i miodem płynącej
ojczyzny jedynej - jedzie mi się nader dobrze.
W Starym Mieście przekraczam San tylko po to aby nawiedzić Leżajsk. W tejże
mieścinie wstępuję zatankować na tutejszym CPNie. Mym łupem pada gorąca kawa
oraz Pepsi. Zjadam również pół banana.
Na Orlenie robak zwątpienia wgryza mi się do głowy i swym szatańskim
głosikiem szepcze:„A może by tak śmignąć
prosto do domu? Przecież masz już ponad 100 km, a jak dojedziesz do domu to
będzie prawie 150 km. Mówię ci - to dobry wynik. ”
I tak sobie gada i gada. Przeskakuje z jednego ucha do drugiego. Z prawej
półkuli do lewej. Tam i na zad jakby sraczki dostał.
W którąkolwiek stronę bym nie jechał to i tak muszę… jechać :)
Zakładam słuchawki.Nic tak
kojąco nie działa na duszę jak odprężające dźwięki melodyjnego power/heavy/trash/gothic/doom/folk/symphonic/death*
metalu (*niepotrzebne skreślić).
Na "dzień dobry" leci Amaranthe
Wskakuję na maszynę i razem podążamy wzdłuż Sanu. To znak, że po
robaczku nie ma już śladu (bo wszystkie robaczki to discopolowce :P )
W Rzuchowie chcę przekroczyć rzekę. Most jest remontowany. Jest też ograniczenie
do 20 ton. Raz kozie śmierć – myślę sobie. I z duszą na ramieniu przejeżdżam
przez most. Tym sposobem udaje mi się dopedałować do Sieniawy.
Tuż za tą mieściną jest fajny, malutki podjazd taktowany na 7%. W
zeszłym roku podczas jednej z wycieczek mijałem na nim jakąś dziewuchę, która
wypychała swój Romet na to niewielkie wzniesienie.
Na 138 km czai się na mnie wróg! Czy to wiatr? Czy to mróz? Nie! To… Nie,
nie, nie. To też nie superman. Przeciwnik jest znacznie silniejszy! To zjazd do
domu! Piękna droga wśród lasów sieniawskich na której często można spotkać
dziką zwierzynę. Idealna aby skrócić sobie drogę… i nie dobić do 200 km.
Jestem już lekko zmęczony. Z przyjemnością bym skręcił, ale z jeszcze
większą radością zaliczyłbym 200 km.
Trwa we mnie heroiczna walka niczym wojna postu z karnawałem. Jechać prosto
czy pójść na łatwiznę i skręcić.
Rozum: „Jesteś już zmęczony. Po co się przemęczać? Skręć i wszyscy
będziemy zadowoleni”.
Serce: „Jeszcze tylko 60 parę km i będzie upragnione 200 km. Za kilka
chwil dojedziemy do Lubaczowa. Wiesz… Orlen, gorąca kawka, hot-dog i takie tam klimaty. Odpoczniesz i
będzie „git majonez”. Dasz radę! Zaufaj mi.
Rozum: Nie słuch…
No to lecimy. Nieśpiesznie – jak to mam w zwyczaju. W uszach typ mi śpiewa: „I would die
if i couldn't feel your love”. Pedał jakiś, czy co?
Zatrzymuję się pośrodku lasu. Wyłączam rowerowe świecidełka. Patrzę do przodu – czarna otchłań. Odwracam
głowę. Z tyłu również ciemno jak w trumnie u nieboszczyka. Zdejmuję słuchawki.
Wokół panuje martwa cisza. Piękne uczucie. Mógłbym tak stać aż do świtu myśląc
o dupie Maryni i nie nudziłbym się ani chwili.
Niestety, po kilku minutach widzę w oddali światła zbliżającego się
samochodu. Czar prysł.
Włączam lampki, wskakuję na dwukołowego przyjaciela i
razem przecinamy ciemności – bądź co bądź – ciepłej, lutowej nocy.
W Starych Oleszycach zaczyna nawalać mi prawe kolano :( Od tej miejscowości pedałuję na 1,5 gwizdka tzn. lewą nogą robię mocniejszy obrót aby prawa miała mniej pracy. Obecny efekt tej kontuzji jest taki, że kuśtykam po domu niczym Herr Flick z "Allo,Allo"(tylko Helgi brak :P).
Dotaczam się do Lubaczowa.
Wstępuję na Orlen. Zamawiam hot-doga. Podczas przyrządzanie mojej zachcianki nawiązuję się rozmowa. W
skrócie:
- Ale jak to tak? Nocą na rowerze? Po co? Na co? I dlaczego?
- Cóż… Każdy ma swoje zboczenia.
- A nie lepiej jechać w dzień?
- Lepiej. I dlatego jadę nocą.
- ?!?!?!?!
Wcinam hot-doga. Jeżeli
posiłek w Ulanowie był kolacją, to w takim razie w Leżajsku zjadłem śniadanie,
a teraz – o 3:00 w nocy– konsumuję obiad.
Przypomina mi się scena z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz":
Z Lubaczowa mam już niby z górki, tzn. tylko 30 km i żadnych tam
skrótów, zjazdów, zajazdów.
Zmęczenie jednak daje o sobie znać. Jest to też wynikiem tego, że podczas jazdy
mało jem. W czasie całej tej wycieczki zjadłem tylko 4 ciastka, 1,5 banana i jednego
hot-doga. Nie wiem z czego to wynika. Może jazda rowerem jest dla mnie zbyt stresująca
i najwyższy czas przerzucić się na bierki?
W Zamchu dopada mnie deszcz. Przez cała noc miałem idealną, bezwietrzną pogodę, a tu kilka
km przed domem muszę zmoknąć. Deszcz
mnie olewa, a ja jego. Na te 7 km nie opłaca mi się zakładać przeciwdeszczowych
ciuszków.
W domu melduję się za kwadrans 5.
Jak widać na poniższej mapce
trasa była płaska niczym piersi PJ Hearvej.
A i czas 10,5 h na 200 km na kolana nikogo nie powali. BB tour’u raczej
nie zwojuję :) Wyznaję jednak zasadę:
„Nie ważne w jakim czasie przejechałeś xxx km. Ważne ile radości było w każdym kilometrze.”
Komentarze
Pozdrawiam i mam nadzieje że do zobaczenia na twojej ziemi którą na wiosnę z miła chęcią bym odwiedził :)
Piękna trasa, gratulacje !!!