Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DreamMaker z miasteczka Ballymahon. Mam przejechane 2025.94 kilometrów w tym 109.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.23 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DreamMaker.bikestats.pl

Dublin airport - Ballymahon

Piątek, 20 sierpnia 2021 · dodano: 20.08.2021 | Komentarze 0

Zachciało mi się wracać z lotniska w Dublinie do Ballymahon na 2 kółkach.
Nie zamawiałem więc żadnego dyliżansu aby mnie przemycił do domu.
W razie "W" (cz.chujowej pogody) miałem plan B, C a nawet D. Wszystkie sprowadzały się do porannego autobusu do Athlone. 
Pogoda (na jej szczęście) okazała się kulturalna (jak na irlandzkie warunki).

Tuż przed północą wylądowałem na Zielonej/Szmaragdowej (można wybrać sobie przymiotnik według uznania) Wyspie. Z niewiadomych nikomu przyczyn - tuż po kołowaniu -  przetrzymali nas deczko w samolocie. Skutkiem czego na lotniskowym parkingu pojawiłem się dopiero w okolicach godziny pierwszej.



Trzeba tu wspomnieć, że była to ostatnia podróż wysłużonego (cz. zasłużonego) kartonu. Choć - jak mi jeden z rodaków przy odbieraniu bagażu powiedział - jest tam więcej taśmy niż kartonu. Nie zmienia to faktu, że ów pudełko odwiedziło 4 kraje i przeleciało kilkanaście tysięcy km. Pewnie chciało by w kwietniu po raz kolejny odwiedzić Wyspy Kanaryjskie, ale... skończyło (zapewne) swój żywot w maszynie do prasowania makulatury.
Tymczasem wracając do tematu:
Rozciąłem taśmy plastikowym nożykiem. Wyciągnąłem rower z pudełka i zabrałem się do przecinania 4 plastikowych zipów które służyły do przymocowania kierownicy i przedniego koła do ramy roweru aby ów 2 elementy nie latały po całym kartonie. Niestety, plastikowy nożyk poległ w bitwie z plastikową opaską. Po pierwszym pociągnięciu stracił wszystkie ząbki. Musiałem coś wymyślić aby rozciąć/rozerwać zipy.
Przy śmietniku znalazłem małego gwoździa za pomocą którego zrobiłem dziurę w zipie. Następnie gwiazdkowym śrubokrętem powiększyłem otwór i robiąc dźwignię za pomocą klucza do pedałów rozerwałem pierwszego zipa. Deczko było to czasochłonne, ale ważne, że działało. Gdy zabierałem się za drugą opaskę zobaczyłem kobiecinę paląca fajkę na przystanku autobusowym tuż obok parkingu. Długo się nie zastanawiałem i... chwilę później zapalniczką topiłem plastikowe paski..
Składanie roweru poszło sprawnie.



O godzinie 2 czasu irlandzkiego powoli wytoczyłem się z lotniska.



Czekało mnie 30 km jazdy rubieżami Dublina.
Był środek niedzielnej nocy więc ruch określam na zerowy. Na czerwonych światłach rozglądałem się tylko w prawo i w lewo i... jechałem dalej.
Dublin mile mnie zaskoczył dużą ilością ścieżek rowerowych. Co prawda do Amsterdamu mu daleko, ale jest się czym pochwalić.
Po drodze mijałem kilka królików i 2 lisy. Jeden wylegiwał się na środku ulicy. Mogłem mu cyknąć fotkę, ale wpierw myślałem, że to pies. Dopiero gdy podjechałem bliżej to zorientowałem się, że to chytrusek. Było jednak za późno na zdjęcie bo rudzielec spierniczył w krzaczory.


Autostrada N3

Z 30 km zrobiło mi się trochę więcej. A to z powodu 2 objazdów spowodowanych remontami.
Po niespełna 40 km - tuż przed Maynooth wjechałem na ścieżkę pieszo-rowerowej wzdłuż Kanału Królewskiego.



Jest to chyba najnudniejsza ścieżka rowerowa w Europie. Jej jedyną zaletą jest to, że (z małymi wyjątkami) zabroniony jest na niej ruch samochodowy.
Ścieżka ma swój początek w Dublinie, ale sensowna nawierzchnia zaczyna się dopiero w Maynooth.


Maynooth

Pierwszego pit stopa zrobiłem w Kilcock



W tejże mieścinie zobaczyłem coś intrygującego. Ale (tak wiem - nie zaczyna się zdania od "ale") o tym na końcu.
Sakwa wygląda na dość wypchaną i taka była. Na dodatek wagą też nie grzeszyła. Miałem w niej m.in. kilkanaście książek (które nie są dostępne w wersji elektronicznej).
Okolice kanału zamieszkuje strasznie nieśmiały ptak.



Peszy się przy najmniejszym nawet hałasie.
Właściwie cała trasa to nic ciekawego. Kręciłem emerycki tempem na zachód. Cały czas miałem wiatr w pysk + 3x lekki deszczyk.



Za 51 km będę miał następną przerwę.


Fairy wall


Fairy bike :)









Dotoczyłem się do Mullingar:



Zrobiłem tu mały shopping na stacji benzynowej: Red Bull, banany, 2x jogurt pitny, 2x drożdżówki, Snickers + chipsy.
Po konsumpcji ruszyłem w drogę bardzo dobrze mi znaną



Gdy chce mi się jeździć rowem, ale nie wiem gdzie pojechać to... wiem gdzie pojechać.
Trasa Bllymahon-Mullingar- Athlone- Ballynmahon znana mi jest nad wyraz wyśmienicie.
Zazwyczaj jadę z Ballymahom do Mullingar i dalej. Teraz dla odmiany śmigałem z Mullingar do Balymahon.


Prawie w domu.

Na miejscu pojawiłem się w okolicach 13:00

Mapka:


Na koniec zagadka:
W Kilcock me oczęta ujrzały takie cudo:



Kto zgadnie do czego to ustrojstwo ma zastosowanie?
Ps. Nie. To nie jest do "fly fishing" ;)




  • Aktywność Jazda na rowerze

500 km w 24 h

Niedziela, 21 kwietnia 2019 · dodano: 24.04.2019 | Komentarze 0

503 km
23 h 20 min

Na pomysł tej trasy wpadłem rok temu, gdy na swoim trekkingu z kapciami 26/1,75' wyciągnąłem średnią 25 km/h bez specjalnej spinki.

Jak na leniwego rowerzystę przystało - nie posiadam kolarzówki :) Mój Surly całkowicie mnie zadawala :)  Demonem prędkości z pewnością nie jest, ale średnią w granicach 20 km wyciska. Choć - szczerze mówiąc - średnia to jedna z ostatnich rzeczy jakie mnie interesują w rowerowaniu.
Tym razem było jednak inaczej. Zachciało mi się 500 km w 24 h. Jak żem pomyślał - tak żem zrobił.
Dzień wcześniej pożyczam ścigacza od znajomego (dzięki Kamil). Wymieniam siodełko i licznik (mój na funkcję podświetlania - przydatny bajer jak ktoś się spieszy nocą) . Dnia następnego (przypadającego w Wielkanoc) o godzinie 14:15 robię pierwsze obroty korbą.
Termin nie jest przypadkowy: 3 dni wolnego + (prawie) idealna pogoda. Słoneczko, temperatura w okolicach 20°C i lekki wiaterek.
Początek to słodycz pierwszej klasy. Ostatni raz na kolarzówce jeździłem kilka lat temu. Był to sprzęt kupiony za (bodajże) 30€. Co do ceny to nie jestem pewny. Natomiast na 100% była ona kupiona w Belgii i (tak podejrzewam) pełnoletność już osiągnęła.
Teraz przyszło mi śmigać na (prawie) nowym sprzęcie. Jak ktoś po paru latach na trekkingu przesiądzie się na kolarzówkę to km same mu wpadają :)
Trasa z Ballymahon do Athlone to taki prolog. Rozgrzewka. W Athlone skręcam na "część główną":





Ponad 40 km ścieżka rowerowa poprowadzona wzdłuż torów kolejowych. Moda na tego rodzaju ścieżki przyszła (a jakże) zza wielkiej wody. Podobna powoli dociera do Polski :)
Trasa z Athlone do Mullingar wynosi 42 km. Z powrotem jest krócej :)



Całość prezentuje się jak poniżej:







Jak gdzieś, kiedyś będę miał natchnienie to nakręcę podobne filimidło z ów ścieżki. Tego dnia byłem zbyt zajęty aby parać się takimi zajęciami.
Co do samej trasy to... jest to idealne miejsce na podobne wyczyny na jakie ja się skusiłem. Zobaczcie sami:









Na ostatnim zdjęciu wydaje się, że jest podjazd. Tak! Wydaje się! Nie dajcie się oszukać. Cała trasa jest płaska jak piersi PJ Hearvay.
Jedyną atrakcją są wiadukty...







Ten ostatni to prawie taki jak w Stańczykach :)
W Athlone jest nawet mural (chyba tak to można nazwać)





... oraz barierki spowalniające w miejscach gdzie ścieżka krzyżuje się z drogą publiczną (widoczne na drugi planie):





Widokowo to ekstraklasa też nie jest:





Jak widać Zielona Wyspa jest... zielona :)

Co do samej jazdy to kręciłem się od Athlone do Mullingar. Od Mullingar do Athlone. W tę i we w tę. Tam i nazad. Czasami aby urozmaicić sobie jazdę to nie dojeżdżałem do jednego z tych miast :)
W Streamstown coś, ktoś remontuje. Myślę jednak, że na ciepły makaron i zimne piwo nie ma co liczyć ;) Może chociaż jakiś kosz na śmieci będzie? Na całej trasie nie ma ani jednego! :(



Plan miałem taki, że przez cały czas będę trzymał się średniej w okolicach 22-25 km/h. 
Strategię zapożyczyłem z tego filmiku:


Czasami korciło mnie aby z deczka przycisnąć(na początku), ale starałem trzymać się planu.
Przerwy robiłem krótkie, kilkuminutowe. W dzień częściej, w nocy rzadziej.
Jak już wspomniałem - jechałem w święta. Ów klimat był wyczuwalny na trasie :)



Na całej długości trasy wiało... pustką. Wielkanoc to chyba nie jest ulubiona pora Irlandczyków na jazdę rowerem. W normalną niedzielę (i przy takiej pogodzie) trochę tłoczniej jest (zwłaszcza tuż przy miastach).



Wieczorem zaczęły się pierwsze "problemy". Muszki. Te małe paskudztwa wpadały mi do oczy co kilka sekund (dosłownie). Na szczęście "dały sobie siana" wraz z nadejściem mroku. Gdybym jednak wiedział, że będą takie upierdliwe to wziąłbym okulary.



Zachód słońca niczego sobie :)
Odeszło słońce. Odeszło ciepło. Zrobiło się ciemno i zimno :(



Lubię jeździć nocą. Nic mnie wówczas nie rozprasza i jakoś km szybciej na liczniku się pojawiają. Nie lubię jednak zimna.
Mój plan przewidywał popas w domu około północy. Chłód jednak sprawił, że pojawiłem się tam godzinę wcześniej.
Początkowo na ścieżce rowerowej (i chwilę na szosie) używałem odpustowej lampki (sorry Kamil :D), która była przy rowerze. Jak ona świeci widać poniżej:



Jest to max na co ją stać. Dziwna była zmiana trybu w tym ustrojstwie. Zaczynało się od najsłabszego, później był najmocniejszy, a na końcu - średni.
Po wjechaniu na publiczną drogę szybko zmieniłem ją na moją Sigmę Pavę. Kierownica miała zbyt dużą średnicę aby lampka się zapięła na zatrzask (przymierzałem ją przed jazdą). Spiąłem ją jednak zipami i w miarę stabilnie się trzymała. To coś co przed chwilą zdjąłem trzymałem jako zapas, chociaż z doświadczenia wiedziałem, że baterie w Sigmie starczą na całą noc (przezorny jednak zawsze ubezpieczony :D)
W mieszkaniu pojawiam się o 22:55. Zabawiam tu prawie pół godziny podczas której konsumuję wcześniej przygotowany (a jakże! :D) makaron :)



Moim łupem pada również jogurt truskawkowy. Wszystko to popijam dużym Red Bullem.
Zwykłą koszulkę termoaktywną zamieniam na tą z wełny merino. Kusi mnie aby się położyć na sofie. Na szczęście zadawalam się tylko krzesłem kuchennym. Do kieszonek w bluzie lądują banany, snickersy i Red Bull. Bidony zostają uzupełnione Tymbarkiem :)
Z lekkim "niechceniem", ale i też z ekscytacją wracam na rower.
Jadę tą samą trasą co wcześniej. W Glasson zjeżdżam na chwilę z głównej drogi. Manewr ten ma na celu ominięcie górki, która znajduję się zaraz za tą miejscowością.
Tuż obok Wineport Lodge (hotel/restauracja) ładnie oświetlili drzewo:



4 lata temu jeszcze nie mieli takiego bajeru :)
Wracam na ścieżkę rowerową i kręcę się jak wcześniej :)
Na krótkim odcinku ścieżka biegnie równolegle tuż obok drogi publicznej. Zatrzymuję się tutaj na przerwę. Pech chciał, że w tym czasie z tyłu nadjechał samochód. Myślałem, że serce mi wyskoczy jak przejeżdżał obok mnie :) Ja - w ciemnościach, na środku ścieżki, a z tyłu rozpędzone auto :)
Wróciłem do jazdy jak ciśnienie się ustabilizowało :)



Chyba powoli zaczyna świtać :)
Od 400 km daje o sobie znać prawa łydka. Kręcę więc bardziej lewą nogą. Do tego dochodzi ogólne zmęczenie. Efekt jest taki, że mniej więcej co 10 km schodzę z roweru i robię sobie 100-200 metrowe spacery. Taki system się sprawdza. Daje odpocząć i nogom i tyłkowi :)
Rankiem pojawia się słońce... i wiatr. Koszulka, która grzała mnie w nocy, grzeje mnie i teraz. Strasznie się pocę. Na szczęście serdak z windstopperem nie daje wiatru dojść do ciała. Jest mi ciepło, ale przynajmniej mam nadzieję, że się nie przeziębię.
Na "metę" docieram o 13:35 mając na liczniku 503 km

Reasumując: Było fajnie, ale teraz jest chujowo. Bolą mnie uda z przodu i lewe kolano.
Utykam niczym Herr Flick z Alo Alo! (młodsi niech przeczytają, że chodzę jak dr House)
Ale satysfakcja z 500+ jest :)






Achill Island

Sobota, 30 czerwca 2018 · dodano: 04.07.2018 | Komentarze 0

Wycieczka 2 dniowa.
Przejechane 421 km.
Jestem raczej krótkodystansowcem więc była to moje najdłuższe 2 dniowe "pedałowanie".

Z domu wyjeżdżam o 6:30 (eh... gdyby mi się tak do roboty chciało wstawać jak na rower :D ).
Po 25 km skręcam w boczne drogi. Ku mojemu zaskoczeniu jest tu zwykła polna droga! W PL to coś normalnego, ale nie tu.
Na zielonej wyspie panuje chyba lato stulecia. Jest "porno i duszno". Temperatury wyższe niż na Wyspach Kanaryjskich (chwilami). Idealny czas na torfowe żniwa:



Jadąc dalej mijam takie widoki:



W jednej z miejscowości (z lenistwa swego nie chce mi się szukać jakiej) mijam budynek z naturalną "elewacją":



Większość trasy prowadzi zadupiami. Bez GPSa ciężko byłoby się połapać gdzie i kiedy skręcić. Jak się trafia ruchliwa droga to jest albo wydzielony 2 metrowy pas awaryjny, albo ścieżka pieszo-rowerowa.
W Newport wjeżdżam na Greenway, która jest częścią Wild Atlantic Trail (a przynajmniej tak mi się wydaje). Ta ścieżka to mistrzostwo świata!
Wygląda tak:











Często owce (tudzież barany) lubią sobie pospacerować po ścieżce:





Są jednak łagodne jak... baranki :) Gdy się bliżej podjedzie to uciekają na bok.
Mówiłem już, że są tu upały?



Jakkolwiek to zabrzmi to w Irlandii brakuje wody :) Jest zakaz podlewania ogródków i mycia samochodów. Dla niepokornych przewidziano "nagrodę" w wysokości 150 €.
A wracając do Greenway - ścieżka to jedno, a widoki z niej to drugie:













Wieczorem dojeżdżam do Achill Island. Na jednym z podjazdów mija mnie Renault Clio na angielskich rejestracjach. Dziewczyna coś do mnie krzyczy. Usłyszałem tylko ostatnie słowo: "Powodzenia" (po polsku). Chyba mam charakterystyczną koszulkę rowerową :)
Ostatni punkt dzisiejszej wycieczki to opuszczona wioska. Ludzie uciekli z tą w 1845 roku podczas "wielkiego głodu" (to temat na inna wycieczkę). Sama wioska prezentuję się tak:











Powyższe zdjęcie zrobiłem z miejsca gdzie miałem nocleg. Trochę czasu mi zajęło aby znaleźć jakąś miejscówkę. A wymagania miałem naprawdę skromne: 2 m² płaskiej ziemi wolnej od owczych gówien :)
Widok z noclegu był "taki se":



W nocy lekko padało i mocno wiało. Budziłem się kilka razy. Mimo to wyspałem się i o 7:30 śmigałem już taką dróżką:



Chwilę później wspinam się aby zobaczyć największą atrakcję wyspy.
Jest tylko 9°C i wieje silny wiatr. W podmuchach gwiżdże mi między oponą a błotnikiem! Pierwszy raz takie coś widzę (cz. słyszę).
Mimo to jadę tylko w spodenkach i 2 koszulkach i... jest mi ciepło :) Dziwna sprawa. W Polsce w taką pogodę zapewne jakąś kurtkę bym ubrał.
A tymczasem początek podjazdu:



Fotka niewyraźna bo robiona nie dość, że podczas świtu, to jeszcze w lekkiej mgle. Znawcą Photoshopa nie jestem więc zdjęcie jest jakie jest :)
A tu chwila wypłaszczenia:



I za zakrętem jest ona! Keem Bay!
Jako że jestem z samego rana to widok mam "mocno średni":



Jak widać odpływ ma się jeszcze dobrze. Gdyby ktoś tu przyjechał o innej porze to miałby taki widok:



A tak wygląda zjazd do zatoki:



Zobaczyłem co miałem zobaczyć więc wracam do domu. Po drodze zahaczam jeszcze o Keem Beach:





I ostatnia fotka z wyspy:



Wracam tą samą drogę więc nie ma co więcej przynudzać :)

Bikestats nadal nie chce wczytywać map :(
Trasę możecie zobaczyć TU




Ben Bulben

Niedziela, 6 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 0

Opis z 2 dni
Przejechane 281 km.
Niestety, ale nie mogę umieścić dystansu w statystykach bo jest to wycieczka 2 dniowa.
Gdybym zrobił mniej km lub rozbiłbym relację na 2 dni to nie byłoby problemu.

Irlandzkie media podniecały się pogodą na tutejszą majówkę:
"Ireland is set for sizzling hot weather this weekend with Met Eireann predicting temperatures could soar to 20C."
Jak napisali - tak było.
Z przyzwyczajenia już zaczynam jazdę w spodniach i bluzie. Na początku są widoki dobrze mi znane:



Z kilometra na kilometr robi się coraz cieplej. Po niespełna 30 km odpinam nogawki i zdejmuję bluzę.



Kilkanaście km dalej wjeżdżam na terra incognita i moim oczom ukazuje się całkiem fajny wodospad:



Niestety, dojście do niego jest zagrodzone (jak prawie wszystko w tym kraju). Zaglądam na drugą stronę mostu



i zatrzymuję się aby skonsumować to i owo:



Ale ze mnie bad boy :)



Jadąc dalej mijam kilka samochodów zaparkowanych przy lesie. Myślę sobie: "przyjechali sobie ludzie aby połazić ze swoimi psiakami". Coś mnie jednak "tknęło". Zawróciłem. Przerzuciłem rower przez niski szlaban (wejście było wąskie, a nie chciało mi się sakwy odpinać)... i to była świetna decyzja.






Przypadkiem trafiłem na Bluebell Wood :)
Po powrocie dowiedziałem się, że jest przynajmniej jeszcze jeden Bluebell Wood. Odkrycie to zawdzięczam pewnej Irlandce, która na jednej z grup na FB twierdziła, że jest tu " Plenty of forests in Ireland" (z czym się kompletnie nie zgadzam). W trakcie wymiany zdań kobiecina dostała link w którym mogła przeczytać: "Ireland has the lowest forest cover of all European countries". Tak więc chyba trochę ją ostudziłem z tymi lasami :)

Jadę dalej. Mijam kolejne jeziora:



Powoli pojawiają się pierwsze górki:



Taką autostradą dojeżdżam do Sligo:



Na jednym ze zjazdów po raz pierwszy zmierzył mi prędkość przydrożny radar :) Miałem 42 km/h. Nie wiem do ilu było ograniczenie, ale jak do 70 km to mógłbym się pokusić o 71 km :)


Jest tu McDonald's, Costa i KFC.
Całkiem nieźle jak na 20.000 miasteczko (bądź co bądź stolica county, cz. województwa).
Powoli dojeżdżam do celu podróży. Górę widać już kilka km przed Sligo:



Pewien irlandzki noblista - niejaki William Yeats - popełnił nawet poemat na cześć tej góry.
Do przeczytania TU
Ostatnie 3 wersy kazał sobie wygrawerować na grobie.

U podnóża tej górki można pochodzić sobie po fajnych ścieżkach.
Sukinsyny zrobili takie wejścia, że z rowerem ciężko się tam wepchać. A płot jest na 1,5 m. Biorę jednak rower na pionowo i przeciskam się przez te 2 nieszczęsne bramki.





Powoli zaczyna się ściemniać. Szukam więc jakiegoś skrawka wolnej przestrzeni pod namiot. Znajduję 2 miejscówki. Mam jeszcze trochę czasu do zmroku. Jadę wiec zobaczyć górę z innej perspektywy:









Przy okazji widzę interesujące miejsce na nocleg :)



Miło się zasypiało przy szumie strumyka.

Z rana budzę się około 6:30. W normalny poniedziałek byłbym teraz w robocie. Ale mamy Bank holiday! Leżę sobie więc w namiocie a pracodawca płaci mi jakbym był w pracy :)
Zwijam swój dobytek, jem śniadanie i kilkadziesiąt metrów niżej zatrzymuję się na poranną toaletę w (górskim?) strumyku.



Ben Bulben jest jeszcze częściowo przykryty chmurami:



Dzisiejszy dzień to nic ciekawego.
Jadę najpierw zobaczyć pewien wodospad. Przed tym "pewnym wodospadem" napotykam się na inny wodospad. Choć słowo "wodospad" raczej średnio tu pasuje.

Reklama/oczekiwania:



Rzeczywistość:



Tak swoją drogą to chyba po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, że w Irlandii wody brakuje :D
Kilka km dalej jest jednak ten właściwy wodospad. Ten o którym piał Yeats, że: "wypełniał me dzieciństwo".





Według tabliczki jest to najczęściej fotografowane miejsce w co. Sligo (w województwie).
Dalsza część podróży to typowy dojazd do domu.
Jak widać na poniższym zdjęciu w Irlandii mają takie same problemy jak i w Polsce :)



W Drumkeeran wstępuję do sklepu. Pani sprzedawczyni ma wszelakie atuty aby być gwiazdą porno (10 lat temu). Widać, że w roli sklepowej słabo się odnajduje: najpierw myśli, że za dużo pieniążków jej dałem. Zwraca mi więc 1 €. Chwilę później uświadamia sobie swój błąd i bierze z powrotem klepaka. Wydaje mi jednak za dużo reszty. Zwracam jej 2 centy (jak by to było 2 miliony to nie byłbym tak wspaniałomyślny) i śmigam dalej.
Ostatnie km jadę wzdłuż kanału:







Kilka dni temu znajomy na FB umieścił mema: zdjęcie jak to powyżej. Podpis: ograniczenie prędkości w Irlandii jest jak wyzwanie :)

Link do mapki jest TU

THE END 





Krótko i przyjemnie

Sobota, 26 sierpnia 2017 · dodano: 26.08.2017 | Komentarze 2

Plany były inne, ale nie wiem nawet jak to się stało, że się stało, tak jak się stało :)
Początek był zgodny z planem. Dojeżdżam do Newcastle Wood a, a tam...



Robią nowy parking. Ów inwestycja zapewne ma powiązanie z inną:





Po drugiej stronie rzeki powstaje takie cudo:





Będą żywe palmy, sztuczne fale itp., itd.  Przybędzie też 750 nowych miejsc pracy (niektórzy mówią o 1000). Liczby robią jeszcze większe wrażenie gdy weźmie się pod uwagę populację Ballymahon - 2000 osób. Całość ma kosztować "jedynie" 233 milionów €. To całkiem niedużo biorąc pod uwagę fakt, że kilka dnie temu za jednego człowieka zapłacono 222 mln € (handel ludźmi jednak trwa nadal :D )
Wracając do wycieczki.
Przenoszę rower przez taśmę i śmigam wąskimi dróżkami po których zazwyczaj spacerują psy i ich właściciele.



Dzisiaj wieje tu pustką. Lepiej dla mnie. Te kilka km ścieżek to marny substytut w porównaniu z bezkresem Puszczy Solskiej po której śmigałem w PL.



Z Newcastle Wood miałem jechać na wschód. I pojechałem... 2 km. Chyba tylko po to aby skręcić na północ :)
Przed Abbeyshrule skręcam w lewo. Był to dobry pomysł. Najpierw mijam najpaskudniejsze podwórko jakie w życiu widziałem. Wszystko tak dopieszczone, tak wysterylizowane, że aż odpychające. Nie byłoby w tych 2 pierwszych przymiotnikach nic złego, gdyby nie to, że całe podwórko było wysypane szarymi kamyczkami. A fe :(
Na szczęście kilka minut później trafiają się świetne ruiny:











Prawie jak w Angkor :)





Tuż obok płynie rzeczka o polsko brzmiącej nazwie Inny. Przepływa ona również przez Ballymahon.



Są też Szumy ;) A w zasadzie to jeden "szum" ;)



Przejeżdżam przez most i kilkaset metrów dalej docieram do śluzy na Kanale Królewskim:





Do Ballymahon wracam wzdłuż kanału. Droga jest super:





Gdybym jechał w przeciwną stronę to po około 100 km dojechałbym do Dublina.
A tymczasem podziwiam tutejszą florę:







I faunę:









I jestem już w miasteczku.







W Ballymahon przy kanale w 4 miejscach poustawiane są figury ludzkie zrobione z jakiejś "papierowej folii". Nie wiem czemu ma to służyć, ale postaci te przywołują mi na myśl wielki głód panujący w Irlandii pona d 1,5 wieku temu.



Mapka


The end.




Gran Canaria

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 23.05.2017 | Komentarze 0

Zapraszam na relację z 2-tygodniowego pobytu na Gran Canarii.


Trasa
https://ridewithgps.com/routes/20742746

Galeria
https://goo.gl/photos/peXSXmFiiHMMZdJo9




  • DST 207.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 13:09
  • VAVG 15.74km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lough Key Forest Park

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 05.06.2016 | Komentarze 3

W Irlandii mamy długi weekend więc odpowiednio długa była wycieczka :)
Pierwsze km to nic ciekawego. Najpierw jadę wzdłuż jednego kanału, później drugiego. Mijam kopalnie torfu, biegaczy i spacerowiczów z pieskami mniejszymi i większymi.
Po 25 km w miejscowości Termonbarry przekraczam Shannon - najdłuższą rzekę na wyspie.



Jedę sobie niespiesznie.
W Irlandii mamy niespotykane upały. Świadczy o tym fakt, że o 7 rano wystartowałem w krótkim rękawku! W PL to nic nadzwyczajnego, ale tutaj to "inna inszość" :)



Po drodze mijam malownicze jeziorka.




Na jednej z krzyżówek widzę znak w kształcie strzałki, a na nim napis: "Scenic View".
W takich sytuacjach nie trzeba mnie namawiać :) Wspinam się na wzgórze robiąc kilka nadprogramowych km. I co się okazuje? Że view rzeczywiście jest scenic :)



A wracając do owej krzyżówki. Znajduje się tam klimatyczny domek.



Obok paskudnych domo-pałaców nowobogackich można znaleźć takie cuda jak na powyższym (i poniższym) zdjęciu. Ten budynek niżej to akurat kwiaciarnia.



Docieram w końcu do tytułowego parku.
Są łodzie, jest zamek na wyspie i ogromne drzewisko. Pogoda dopisuje więc wszyscy są szczęśliwi :)







Park można zwiedzać nie tylko pieszo, ale także rowerem. Wypożyczalnia była zaopatrzona nawet w tandem :)



Większą popularnością cieszyły się jednak segway'e.



Cena takiej przyjemności to 15 € za pół godziny dla dzieciaków i 25 € dla dorosłych za 50 minut. Nie wiem skąd się bierze różnica w długości czasu wypożyczania. Może dzieciaki szybko się nudzą?
Znajduje się tu jeszcze takie coś:



Teren wokół tego obiektu jest ogrodzony, Nie było też żadnej tabliczki w pobliżu, więc nie wiem co to jest. Ale budynek ten to idealny materiał na wieżę widokową.
Z parku uciekam dość niespotykaną bramą.





I ponownie jest kanał, są jeziorka.







Przez kilka km jestem zmuszony jechać główną drogą. Nie jest jednak źle :)



Po drodze napotykam niezbyt miłą rzecz.



Połowa Irlandczyków których znam nie interesuje się piłką nożną. Druga połowa kibicuje Liverpoolowi. Nie mam pojęcia na czym polega irlandzki fenomen tej drużyny.
Wjazd na drogę krajową był nieunikniony. Chciałem zobaczyć rzeźbę upamiętniającą (zwycięską dla Irlandczyków) bitwę pod Curlew Pass.



Jadę dalej drogą N4



W miejscu gdzie zrobiona została powyższa fotka widzę znak informujący o punkcie widokowym. Skręcam, wspinam się kilkaset metrów i mam takie widoki:







Kilka km dalej dojeżdżam do zamku w Ballinafad.



Szczerze mówiąc budynek ten był jedynym rozczarowaniem podczas całej wycieczki. Spodziewałem się czego lepszego. Niby na tabliczce obok przepraszali, że trwają prace konserwacyjne, ale jakoś sobie nie wyobrażam aby coś tu upiększyli.
Czas na kolejną atrakcję.
10 km dalej drogowskaz informuje mnie, że mam do niej tylko 5 km. Cały czas jednak pod górę. Na zdjęciach tego nie widać, ale czasami trafiały się dość fajne podjazdy.









A wszystko to po to aby zobaczyć neolityczny grobowiec.



Grobowiec jak grobowiec. Nic specjalnego. Byłem na to przygotowany. Na sąsiednich wzniesieniach jest jeszcze kilka podobnych obiektów.
O ile sam grobowiec wielkiego wrażenia nie robi, to widoki ze wzgórza były warte każdego machnięcia korbą.











Planowo miałem ze wzgórza zjeżdżać tą samą trasą co wjechałem tutaj. Widzę jednak, że na przeciwległym zboczu jest droga...





która powoli, powoli zanika, aż w końcu znika gdzieś na pastwisku. Przez jakiś czas przedzieram się przez stado baranów, aż dojeżdżam do bramy za którą zaczyna się droga. Tabliczka obok informuje mnie (na szczęście mylnie), że ogrodzenie jest pod napięciem. Przerzucam rower przez płot, a sam przeskakuję przez bramę.
Zjeżdżam na dół gdzie mijam ładne budynki i odpoczywające krowy.





Powoli zbliżam się do kolejnego jeziora.













W okolicach 150 km moje łydki dają mi znać, że potrzebują przerwy. Zsiadam z roweru i przez 500 metrów idę sobie spacerkiem. Dalsza podróż obyła się już bez żadnych kłopotów.





Do domu zajeżdżam o 21:30. Zdążyłem więc przed zmrokiem. Choć trzeba wspomnieć, że prewencyjnie wziąłem ze sobą lampkę.





  • DST 68.70km
  • Teren 6.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 16.96km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawka (prawie) roztoczańska.

Sobota, 19 marca 2016 · dodano: 23.03.2016 | Komentarze 2

Spotykamy się w piątkowe popołudnie/wieczór w miejscowości Budziarze.



W sobotni poranek szykujemy się na małą przejażdżkę:





I jedziemy:





















Pod koniec wycieczki wstępujemy na obiadokolację do pizzerii:



I następnego dnia rozjeżdżamy się do domów.






  • DST 116.00km
  • Czas 06:49
  • VAVG 17.02km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła Lough Ree

Sobota, 12 marca 2016 · dodano: 13.03.2016 | Komentarze 3

Trafiła się pierwsza wolna sobota od niepamiętnych czasów więc grzechem byłoby ją nie spędzić na rowerze. Zwłaszcza, że pogoda również zachęcała aby ruszyć tyłek z domu.
Startuję - jak nigdy - zgodnie z planem. Równiutko o ósmej. Miasteczko jeszcze śpi.



Pierwsze 20 km to trasa z poprzedniej wycieczki. Dojeżdżam dokładnie do tego samego miejsca co poprzednio. Niewiele się tu zmieniło: droga nadal zalana. Zmienili tylko tabliczkę z "Road closed" na "Road liable to flood". Na szczęście inna droga, która była zalana podczas mojej ostatniej wycieczki okazała się przejezdna. Zmieniam lekko trasę i śmigam dalej. W powietrzu czuć już wiosnę. A nawet czasami ją widać:







Wiosna to czy jesień?



Kręcę się bocznymi drogami na których "porobione" są szlaki rowerowe. Jest ich nawet całkiem sporo.





Częstym widokiem są pasące się owce i barany.





Niestety, równie często zwierzęta te mają problemy z nogami. Początkowo myślałem, że klęczą bo wygodnie im w tej pozycji. Rzeczywistość okazałą się taka, że w takiej pozycji również chodzą :(
Powoli docieram do Lanesborough gdzie przekraczam Shannon - najdłuższą rzekę w Irlandii.
W mieścinie tej wita mnie różowy kot:





Z Lanesborough do Roscommon jadę 15 km po głównej drodze. Niemal cały czas mam do dyspozycji szerokie, asfaltowe pobocze (takie jak na powyższym zdjęciu) więc nie jest źle.
A w Roscommon największą (i chyba jedyną) atrakcją jest zamek. Gdzieś wyczytałem, że Roscommon Castle to jeden z największych zabytków architektonicznych Irlandii. Cóż... Można powiedzieć: "Jaki kraj - takie największe zabytki".





Jak dla mnie to ten cały zamek był z deczka rozczarowaniem.
Z Roscommon wracam się troszeczkę aby ponownie jechać bocznymi drogami. Towarzyszą mi typowe irlandzkie widoki:





Jadę sobie spokojnie aż tu widzę irlandzkie "szumy" ;)





Nie są, co prawda, tak okazałe jak na Roztoczu, ale są :)
Tak zamyślam się, że na krzyżówce pojechałem prosto zamiast skręcić w prawo. Na szczęście po 500 metrach skapowałem się, że coś jest tu nie tak..
Nie łatwa to sztuka mając GPS przed nosem pojechać nie tu gdzie trzeba..
Podobna sytuacja przydarzyła mi na Słowacji, ale tam miałem wyłączone urządzenie, więc chyba się to nie liczy. Poza tym u naszych południowych sąsiadów dzięki tej pomyłce miałem okazję zobaczyć takie cygańskie slumsy, że przy nich obozy dla uchodźców to kilku gwiazdkowe hotele.
Kilka km dalej ponownie atakuje mnie zaskoczenie:



Okazuje się, że jestem w centrum Irlandii.
Niestety, chwilę potem znów ląduję na głównej drodze z której "strzelam" panoramkę jeziora:



Dotaczam się do Athlone.
Polska ma swój Cieszyn, który leży i w Polsce i w Czechach. Turcja ma swój Istambuł, który leży i w Europie i w Azji. A Irlandia ma swoje Athlone, które leży w i hrabstwie Westmeath i w hrabstwie Roscommon. Co ciekawe, (według Wikipedii) miasteczko to liczy "aż" 20.000 mieszkańców (z terenami podmiejskimi)  i jest największym śródlądowym miastem w Irlandii.
A tak poza tym to nie ma tu zbyt wiele do oglądania.









Z miast uciekam całkiem fajnymi drogami.



W Ballykeeran planowałem skręcić w lewo i ominąć w ten sposób mały podjazd. Niestety, natury nie da się oszukać. Nawet najmniejsze górki działają na mnie jak czerwona płachta na byka (btw. na byka działa każda płachta niezależnie od koloru. Najzwyczajniej w świecie wkurza go nie kolor, ale ruch samej płachty - stąd gwałtowne machanie przez toreadorów tą płachtą przed oczami byka).
No bo czy może być coś lepszego niż mały podjazd po 90 km pedałowania? :)
Na "szczycie" czeka na mnie nagroda - widok na jezioro:







W Glasson ponownie zjeżdżam na boczne drogi:





Pod koniec wycieczki niebo przykryły ciemnie chmury, ale na szczęście obyło się bez deszczu. Można nawet powiedzieć, że przez cały wyjazd nie padało (nie liczę tu kilkuminutowych opadów drobnego deszczyku).



I tak oto zbliżamy się do końca wycieczki.
Tradycyjnie średnia nie powala na kolana. Wynika to m.in. z tego, że kondycyjnie jestem cienki jak dupa węża i na dodatek robię jeszcze dużo fotek. A gdy zobaczę jakieś biedne małe zwierzątko



lub trochę większe



to lubię zatrzymać się. Pokontemplować nad kruchością życia, sensem istnienia lub sztucznymi piersiami Britney Spears.







  • DST 51.00km
  • Czas 02:54
  • VAVG 17.59km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Carrow More - tam i z powrotem

Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 23.01.2016 | Komentarze 3

To był mój pierwszy raz!
Pierwszy raz w tym roku na rowerze i pierwszy raz w życiu w rowerowych spodniach.
Początkowo myślałem, że w obcisłych gaciach będę czuł się jak gej. W zasadzie to dobrze bym trafił: wszak Irlandia kilka miesięcy temu zalegalizowała związki homoseksualne. Uczyniła to (jak jedyny kraj na świecie) w ogólnokrajowym referendum. Niby ta cała Irlandia taka katolicka, a tu proszę... Taki psikus :)
A wracając do spodni. O dziwo, w czasie jazdy nie czułem żadnego dyskomfortu psychicznego.



Co do pogody, to była taka jak na poniższych zdjęciach: pochmurno, ale bez deszczu + lekki wiaterek.





Startuję z półgodzinnym poślizgiem. W zasadzie to mógłbym napisać, że zgodnie z planem. Wszak jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, abym wyjechał o tej godzinie, o której planowałem :)
Plan był taki aby objechać dookoła jezioro Lough Ree i przy okazji setką otworzyć sezon. Ale jak wiadomo: plany swoją drogą, a życie swoją:)
Początkowe km minęły mi pod znakiem "wczuwania się" w nowe spodnie.
Tradycyjnie już śmigam bocznymi drogami.





Kilka razy przejeżdżam obok  nowo powstałych (na skutek niedawnej powodzi) jezior.



Jeszcze wtedy nie wiem, że owa powódź rozwali mi całą wycieczkę.
Są również kopalnie torfu:



W czasach "wielkiego głodu" ludzie budowali prymitywne domy z tego materiału. Ale o "wielki głodzie" będzie innym razem.
Trafiały się też ciekawe rzeczy stworzone ludzką ręką. Jak np. takie dzieło w miejscowości Newtowncashel:




Jak widać na powyższym zdjęciu, nazwy miejscowości mają podwójną pisownię.
Jest to jeden z elementów przywracania języka irlandzkiego do "powszechnego obiegu". Angielski najeźdźca wyciął nie tylko lasy w Irlandii. Jego "łupem" padł również język irlandzki. Efekt tego jest taki, że młodzi Irlandczycy uczą się swojego języka w szkołach, jako języka obcego.
Na ponad 4,5 miliona mieszkańców, tylko dla kilkudziesięciu tysięcy j. irlandzki jest j. podstawowym.

I powoli dobiegamy do końca wycieczki. Dlaczego?
A no bo jadę sobie kulturalnie a tu tabliczka:



Nic sobie z niej nie robię. Pedałuję dalej, a tam:



Obieram alternatywną trasę. I następna tabliczka:



W GPSie wyznaczam jeszcze "alternatywniejszą" drogę. I znowu zonk :(



Mógłbym co prawda wyskoczyć na główną drogę i tam kontynuować wycieczkę, ale jazda wśród samochodów to nie jest to, co Mirki lubią najbardziej.
Poza tym po drugiej stronie jeziora również chcę śmigać bocznymi drogami. A odbijanie się od jednej zamkniętej dogi do drugiej raczej mnie nie kręci.
Podejmuję babską decyzję i wracam tą samą drogą co przyjechałem. Poczekam na dogodniejsze warunki. Wszak jezioro mi nie ucieknie.
Wracając mam czas aby obudzić w sobie fotograficzne zdolności. Jak widać na poniższych zdjęciach: albo mój artyzm się nie dobudził, albo go brak :)






Zima w Irlandii:



Podobno nie ma tego złego co na dobre nie wyjdzie.
Kilka minut po powrocie do domu zaczął padać deszcz :)

A na koniec częściowa panorama jeziora, które chciałem objechać:



Wycieczkę zrobiłem takim potworem:



Co ciekawe, owy pożyczony Trek, ma ramę 21". Mój Unibike - 19". Między nimi nie zauważyłem żadnej różnicy. Za 2 miesiące oba rowery spotkają się osobiście i z czystej ciekawości zrobię dokładne pomiary.

Mapka podglądowa (nie są zaznaczona moje błądzenia w poszukiwaniu przejezdnej drogi)